piątek, 4 lutego 2011

Kraina zrujnowanych świątyń

Hampi to malutkie miasteczko położone mniej więcej na drodze z Bangalore do Bombaju. Hmmm, droga to duże słowo, szczególnie w porównaniu do niektórych autostrad i dróg szybkiego ruchu (jak na przykład Delhi-Amritsar czy West Coast Road z poprzednich postów). Ta, po której jechaliśmy, składała się w większości z dziur. Dobrze, że przynajmniej było sucho, bo chyba tonęlibyśmy w błocie. Może powodem tego stanu jest to, że tą trasą jeździły głownie autobusy i ciężarówki. Jak tak o tym myślę, to właściwie widziałem tylko wielkie samochody (oraz dużo kurzu i piachu).
Samo miasteczko jest naprawdę malutkie, chociaż nawet stutysięczne miasto w Indiach można by nazwać małym. Ale Hampi to właściwie jedna uliczka, z jednej strony zamknięta przez leciwą świątynię Virupaksha, a w drugą otwierająca się starożytnym deptakiem na kamienne wzgórza. W samym Hampi (poza wymienioną świątynią) nie ma niczego ciekawego – kilka sklepów, biur podróży i restauracji. Natomiast w obrębie kilkunastu kilometrów kwadratowych, zagubione wśród wzniesień, stoją pozostałości średniowiecznego imperium Vijayanagara. Jadąc nierównymi dróżkami co chwilę natykamy się na zrujnowane pałace, świątynie i stojące samotnie wieże. Znakomicie wpasowują się w krajobraz, który jak już wspomniałem, składa się z zazwyczaj bezleśnych wzgórz pokrytych wielkimi głazami, które czasem przyjmują ciekawe kształty.

W samym miasteczku kupiłem bilet powrotny do Bombaju w trzecim odwiedzonym biurze - w każdym kolejnym dostawałem coraz niższą cenę - za tą samą opcję. 

Na początek najważniejsze - ikoną Hampi jest kamienny powóz*, z kołami które kiedyś mogły się kręcić**. Kilka metrów dalej możemy podziwiać fantastycznie wyrzeźbione świątynie.

*właściwie tu wszystko jest kamienne, więc kończę się powtarzać. Czytając dalej możecie dorzucić ten przymiotnik w dowolne miejsce i pewnie będzie mu tam dobrze.
**na przykład: z kamiennymi kołami, które mogły się kamieniście kręcić na kamiennych podporach, a to wszystko w kamiennym mieście otoczonym kamiennym murem. A pan w kamiennej budce nie uznał mojej książeczki rezydenta i z kamienną twarzą sprzedał mi bilet za 250 rupii, zamiast za 10. I pieniądze znowu jak kamień w wodę….

Okolice można zwiedzać na różne sposoby, rikszą, skuterkiem, rowerkiem, a nawet, w pełnym upale, pieszo - i nawet była jedna osoba, która przespacerowała się te kilka-naście dobrych kilometrów, i o dziwo, nie byłem to ja (wybrałem rower). Kolejne zespoły świątyń, pałaców, zbiorników wodnych są od siebie czasem znacznie oddalone, a próba zobaczenia ich wszystkich może okazać się dość męcząca i szybko wysysająca zapasy wody, wobec czego oprócz mapki należy wziąć ze sobą co najmniej jedną butelkę jakiegoś napoju.    
Nie bardzo wiem co jeszcze pisać o tych całych zwałach kamieni. Są, są ładne, i jest ich dużo. Zdecydowanie polecam miłośnikom kamienia. A jak jeszcze raz napiszę słowo 'kamień' to coś mnie trafi (i zgadnijcie co to będzie, podpowiem że zaczyna się na 'k').  

 

W jednej ze świątyń spotkałem Hindusa, od którego dowiedziałem się, że w okolicy mają kręcić film. I z tego właśnie powodu zjechało się tutaj całe mnóstwo ludzi, żeby podziwiać aktorów na planie. Już z daleka słyszałem wrzaski tłumu wiwatującego na cześć gwiazd filmowych. 


Powrót też okazał się bardziej zabawny niż zazwyczaj, chociaż właściwie nieee, było mniej więcej jak zawsze. Otóż autokar do Bombaju odjeżdżał z pobliskiego miasta, do którego można się było dostać autobusem lub rikszą. O autobusie KAŻDY napotkany mieszkaniec twierdził, że odjeżdża co 20 minut. Ale mijało już 40 i nic się na drodze nie pojawiało. Rikszarze zaproponowali nam (było jeszcze 3 innych turystów w tym samym czasie) przejazd za wygórowaną cenę. Znalazł się co prawda jeden, który już chciał przystać na naszą kontrofertę, ale człowiek, który wyglądał na lokalnego 'bosa' rikszarzy, szybko go przekonał żeby zmienił zdanie. Byliśmy (my, turyści) jednak twardzi i doczekaliśmy się zardzewiałego autobusu. Jeszcze tylko pogoń przez owe pobliskie miasto w poszukiwaniu naszego autokaru i można było się spokojnie wyłożyć  na fotelu pod kocykiem (a tak, był w zestawie!). A rankiem, po otwarciu oczu, znowu Bombaj....