środa, 28 października 2009

Nightlife

Cóż by tu rzec o życiu nocnym w Bombaju? Oficjalnie są tu najlepsze kluby i dyskoteki w całych Indiach, a Bombaj to miasto, które nie śpi. Właściwie jest to prawda. Szczególnie z tego powodu, że w innych miastach (nie wspominając już oczywiście o terenach wiejskich) nocne imprezy są rzadkie, a w takich ostojach tradycjonalizmu jak Chennai (dawniej Madras) występują  z częstotliwością opadów śniegu na Saharze. Z opowieści jednego z praktykantów, właśnie w Chennai ludzie (pewnie w większości obcokrajowcy) wyjeżdżają na nocne 'party' za miasto.Z dalszej części historyjki dowiedziałem się, że do jednej takiej biby dołączyła policja, która była tak miła, że ugościła imprezowiczów na noc w celach (raczej bez możliwości odmowy).

Ale wróćmy do Bombaju - faktycznie jest tu trochę klubów. Jest też trochę minusów. Po pierwsze, żeby się wybrać gdzieś na imprezę, trzeba wyjechać z godzinę lub dwie wcześniej. Jak sobie przypomnę że na studiach miałem dyskotekę zaraz pod akademikiem (no dobra, to bylo "Studio", ale zawsze coś) ... Potem pojawia się problem znalezienia lokalu - w tak dużym mieście taksówkarze i riksiarze zupełnie nie wiedzą, gdzie co jest, więc po drodze często zatrzymujemy się i pytamy o drogę przechodniów. Na przykład - znaleźliśmy jeden taki lokal (otwarty 24 godziny na dobę), do którego wejście wygląda jak najbiedniejszy slums. W związku z wszystkimi opóźnieniami, zanim się wszyscy znajomi zbiorą w jednym miejscu, jest już północ. I właściwie dobrze, bo dopiero wtedy się impreza zaczyna rozkręcać. Nic dziwnego, że spóźnienie się na 'party' jest w modzie. Większość lokali zamykana jest około 3, choć zdarza się, że mista dj przestaje grać już np. o 2. Muzyka nie jest zbyt różnorodna. Właściwie to leci tylko i wyłącznie mix transu i house, a R&B jest absolutnym szczytem melodii i śpiewu. Wszyscy (za wyjątkiem Ahmada) najbardziej narzekają na ceny alkoholu. małe piwo płaci się od 150 do 300 RS (plus podatek 12 %). Dużego piwa..hmm nie ma. Istnieją butelki 330 ml i 650 ml, a standardowe 0.5 mozna znaleźć tylko w puszce w sklepie. Niektóre nocne lokale nie nadają się zbytnio na imprezownie - są raczej połączeniem baru z restauracją z lekkim dodatkiem parkietu i głośną muzą. Mam wrażenie, że mnóstwo osób przychodzi tu tylko, żeby się lansować - w stylu "jaką sobie to ładną bluzeczke i butki kupiłam". Aha, po imprezie jeszcze trzeba do domu, i to zazwyczaj taryfą nocną.

Ohho, ale mi się minusów uzbierało :) no ale nie jest tak źle, są miejsca, gdzie można sie rozerwać. Zdecydowanie Indie nie są rajem (właściwie nawet od czyśćca trochę brakuje) dla imprezowiczów, ale da się przeżyć.

Jeśli chodzi o piwo - lokalnym i najpopularniejszym jest Kingfisher (tak samo jak linie lotnicze). Początkowo jest zabójcze - choćbyśmy ne wiem jak dużo wypili, nie odczuwamy niczego, a z drugiej strony choćbyśmy nie wiem jak mało wypili to i tak mamy kaca następnego dnia. Okazuje się, że musimy się po prostu przyzwyczaić - po kilku miesiącach w Indiach  Kingfisher staje się bardziej akceptowalny przez organizm. Na szczęście jest też Budweiser, Fosters i Carlsberg, a w sklepie alkoholowym można łatwo dostać Okocim Palone. Przy czym palone jest... jasne jak rozwodniona oranżada. Może traci kolor w czasie długiej drogi z Polski? A może po prostu z kraju przysyłają tylko plakietki. A właściwie nie, raczej drukują na miejscu...

Jeśli chodzi o wódkę, to jest koszmarnie droga, z importu, i to jeszcze nienajlepsza (chyba z 1000 RS za butelkę). Hindusi chyba nie robią wódki, i dobrze, bo pewnie w porównaniu z nią nasze jabole byłyby poematem smaku.

Dobra, kilka zdjęć na koniec nudnego referatu. Te ciemne są z urodzin jednego Brazylijczyka na 25 piętrze budynku w centrum. Pozostałe są z grilla - znowu "wina" Brazylijczyków (moich współlokatorów)- znaleźli w Bombaju miejsce, gdzie można kupić wołowinę. Więc wzięli 6 kg i postanowili urządzić imprezę w mieszkaniu koleżanki, która ma balkon. Jednakże niedługo po rozpaleniu prowizorycznego grilla pojawił się przedstawiciel lokalnej społeczności nakazujący zgaszenie ognia (faktycznie dymu było tyle, jakby ktoś wysadził pół osiedla)  i żądający 2000 RS mandatu. Na to pierwsze się zgodziliśmy - ostatecznie zjedliśmy wołowinę z patelni z przypalonym ryżem, i to w niewielkich ilościach, po zebrało się z 40 osób (część się sama zaprosiła). Ach, i było mnóstwo Polaków, cała inwazja.






























poniedziałek, 26 października 2009

"Wiza, czyli tam i z powrotem"

A więc opowieść fantastyczna, jednak Bilbo Baggins w swojej misji zabicia smoka i tak pewnie miał łatwiej niż my, praktykanci w Indiach.

Większa część znanych mi praktykantów w Bombaju pracuje dla TCS. Większość z nich ma wizy typu business, wydawane na rok - takie wymogi stawiał TCS (aby bezproblemowo się zarejestrować w Indiach). A tu nagle okazuje się, że rząd Indyjski, najprawdopodobniej w celu pozbycia się nieuczciwych Chińczyków, stwierdził, że business wiza nie jest już ważna. Stara rzymska zasada "prawo nie działa wstecz", oczywista w Europie, tutaj zbytnio się nie przyjęła. W związku z tym około miesiąca temu dowiedzieliśmy się, że za kilka tygodni bedziemy tutaj nielegalnie i musimy wrócić do swoich krajów. Miodzio.

AIESEC (studencka organizacja, dzięki której tu jestem) próbuje w dalszym ciągu przekonać władze, żeby pozwoliły nam zostać i zmienić wizę bez konieczności wyjazdu z Indii. Cóż, AIESEC India w ostatnich latach jest na dnie, a w tym roku wziął się ostro za pogłębianie rowu. Właściwie  z naszej perspektywy ciężko było zauważyć, że istnieje. Chociaż muszę przyznać, że wydaje się, iż coś się zmienia na lepsze. Dzisiaj mieli ostatnią sesję rozmów z władzami. Jednak z tego co wiem, nie udało im się wiele załatwić, a jutro dowiemy się ostatecznie, czy musimy wracać czy nie.
AIESEC Polska wykazał się dobrym refleksem - powiadomili mnie o całej sytuacji z wizami na długo zanim dowiedziałem się o tym od TCS i innych praktykantów (początkowo myślałem że coś im się pomyliło). Jednakże, mimo wysłania wszystkich potrzebnych danych i zapewnień z ich strony, że nie będę zmuszony do powrotu, dalej nie dostałem żadnych dokumentów czy pomocnych informacji, a ostateczny termin (wolę angielskie tłumaczenie "DEADline" :) upływa w sobotę.

Plus jest taki, że TCS zapłaci mi za bilet lotniczy w obie strony. Ale są tutaj osoby (pracujące w innych  firmach), które nie mają tyle szczęścia. Ja mogę to potraktować jako darmowe, płatne wakacje w domku, ale niektórzy mogą mieć dość negatywne odczucia (pewnie określili by te uczucia w trochę inny sposób, ale ja się powstrzymam od wiązanek wulgaryzmów). Minus natomiast był taki, że w celu wysłania mojej firmie wszystkich ważnych informacji musiałem ganiać po Goa w poszukiwaniu kafejek internetowych zamiast relaksować się na plaży.

Cóż rzec.. c'est la vie!

Kto zrobił zadanko domowe?

Czyli lekcja Hindi część druga.

Na początek poznajmy literki, które sponsorują dzisiejszy odcinek.















Najtrudniejsza jest ostatnia literka -takie nosowe 'n', przy czym w żadnym wypadku nie brzmi jak 'n', a tak w ogóle to jest gardłowe. Wszystkie powyższe literki mają wspólną cechę - język leży na dolnej szczęce, wobec czego wymawiamy je nie dotykając językiem podniebienia. Jeśli chodzi o różnicę pomiędzy sylabami z i bez 'h' - tylko w tym drugim przypadku wypuszczamy powietrze nosem. Można to łatwo zaobserwować przykładając zewnętrzną stronę dłoni blisko nosa.

Teraz zajmiemy się połączeniem samogłosek z poprzedniego odcinka ze spółgłoskami, na przykładzie 'k'.










Dzięki temu możemy już z radością napisać kilka słów.








Jeśli ktoś uważa, że jest zbyt prosto, to skomplikujmy troszkę połączenia. Prześledźmy ewolucję literki 'm' tak, aby móc napisać nazwę finansowej stolicy Indii.







Skoro zaprzyjaźniliśmy się już z kolejnymi literkami, to możemy poznać kilka nowych zwrotów.

Viddyarthii (czyt. viddiar:thi) - student
Mai hindi kaa viddiarthii huun - jestem studentem Hindi ( w przypadku mężczyzn)
Mai hindi kii viddiarthii huun (w przypadku kobiet)

Jak widać, rodzaj męski zazwyczaj kończy się na aa, a żeński na ii.

Aap kaise hain? (czyt. Ap  kaise/kaese he)- jak się masz
Achchhaa (czyt. at:czia) - dobrze (m)
Achchhii (czyt. at:czii) - dobrze (ż)


piątek, 16 października 2009

Przechadzka po Bombaju

Kilka zdjęć z małego spacerku po centrum. Po kolei będzie: biblioteka, park 1, park 2, katedra św Tomasza (w Europie to byłby co najwyżej kościół) oraz Flora Fountain. Przechadzka zakończyła się w restauracji, gdzie podają steki wołowe.


 
 
 
 

czwartek, 15 października 2009

हिन्दी

Hindi (w tytule posta) - lekcja pierwsza.


Hindi jest głównym językiem w kraju, gdzie można znaleźć ponad półtora tysiąca różnych dialektów.  Jest także ogólnym językiem urzędowym, z angielskim jako pomocniczym. Ponadto istnieje 21 języków konstytucyjnych, dopuszczonych jako urzędowe i wykładowe w poszczególnych stanach. Większość z języków Indii pochodzi od Sanskrytu, w którym napisane były między innymi święte księgi Hinduizmu i indyjska literatura. Nie można go uznać za martwy, gdyż w dalszym ciągu używany jest w ceremoniach religijnych i jest jednym z języków konstytucyjnych.  Na wikipedii ktoś użył w stosunku do Sanskrytu wyrażenia "wegetujący" - bardzo opisowe... 


TCS jest na tyle miłe, że zorganizowało darmowe lekcje Hindi dla praktykantów. Wobec tego zdaję krótką relację.
 -------------------------------------------------------------------------------------
Powitanie:


Aby tradycyjnie się powitać, należy złożyć dłonie jak do modlitwy na wysokości mniej więcej splotu słonecznego, z szeroko rozstawionymi łokciami i powiedzieć 
Namaste - dosł. kłaniam się tobie, lub
Namaskaar - dosł. ukłon


Oczywiście w różnych rejonach można użyć innych powitań, na przykład w Marathi (stan Maharashtra, w którym leży Bombaj) mówi się Ram Ram (na cześć głównego bohatera eposu Ramajana). Znowuż w innym stanie mówi się (po przetłumaczeniu) "victory to lord Krishna". Natomiast my i tak wszystkim mówimy popularne "hello,  boss". Zresztą "boss" można dodać do wszystkiego. 
--------------------------------------------------------------------------------------
Przedstawianie się:


Meraa naam _ hai - (wym. mera: na:m _ he) - mam na imię _
Mai _ huun - (wym. me _ hu (nosowe u)) - jestem _


Według zasad gramatyki czasownik znajduje się na końcu zdania, wobec czego dosłownie mówimy "Ja Adam jestem" czy "Ja Hindi studentem jestem". To niewątpliwie rozwiązuje zagadkę, skąd pochodził Yoda.


I jeszcze jedno słówko:
Dhannyavaad (wym. daniawa:d) - dziękuję
--------------------------------------------------------------------------------------
Na koniec trochę pisowni, czyli wszystkie samogłoski.


 


Najtrudniejsza do wymówienia jest pierwsza litera (a), która brzmi jak gardłowa krzyżówka "o" z "a".


Na zadanie domowe należy wypełnić kilka stron powyższymi literkami.

wtorek, 13 października 2009

Nowe mieszkanie

Już pewien czas temu przeprowadziłem się do nowego mieszkania. Głównym powodem było to, że w poprzednim nie mogłem dłużej zostać - mieszkanie firmowe było przyznane tylko na miesiąc. Innym powodem było niewątpliwie to, że apartament TSC był trochę ... dziwny. Można uznać za dobre warunki to, że obcy ludzie za nas sprzątają, piorą, gotują, podają do stołu, we wszystkim ustępują, przynoszą obiad o 2 w nocy czy wpuszczają do mieszkania. Ale to dalej jest dziwne.
Po trzecie mieszkanie to było w dzielnicy Thane, które znajduje się na środku niczego - stąd wszędzie jest daleko. Jakbyście kiedyś znaleźli się w odległym, opustoszałym i zapomnianym miejscu to rozglądnijcie się dobrze, Thane powinno być w pobliżu.

Nowa chata - nie ma klimatyzacji ani telewizora, ale za to jest internet, co możemy zakwalifikować jako znaczącą poprawę warunków.

Przepis na znalezienie mojego nowego lokum:
1. Otwieramy maps.google.pl (albo .com, .fr, .cz, .ru ...no dobra, może .ru nie do końca) i wyszukujemy powai lake.
2. Poniżej Powai lake znajduje się Chandivali lake, robimy zbliżenie, po prawej widzimy basen (jedyne 50 Rupii wstępu, czas nieograniczony).
3. Przełączamy na satelitę
Widzimy mniej więcej coś takiego: (ciekawe czy ktoś zgadnie, co oznacza czerwony krzyżyk)
















W odróżnieniu od Thane, wszędzie jest w miarę blisko (chociaż "blisko" jest słowem w żadnym stopniu nie pasującym do Bombaju). Ponadto jest tu wszystko - supermarkety, centrum handlowe, dobre restauracje, banki itp itd. Między innymi z tego powodu praktykanci mieszkający w Powai są uznawani za wyjątkowo leniwych, bo nie chce im się jeździć po mieście, skoro wszytsko mają na miejscu.

Samo mieszkanie - składa się z jednej, dwuosobowej sypialni, kuchni, łazienki z prysznicem oraz pokoju dziennego (służącego jako druga dwuosobowa sypialnia).












































Nie przez przypadek na zdjęciu w kuchni jest Ahmed. Z pochodzenia Palestyńczyk, obecnie Jordańczyk, uwielbia gotować, dużo i dla wszystkich - na poniższych zdjęciach widać śniadanie i obiad, które zrobił dla kilku osób. Ponadto Ahmed uwielbia grać w Pro Evolution Soccer, i jest już na tyle dobry, że przynajmniej ja nie mam z nim cienia szans - jak mi dobrze idzie, to dostaję 4-1.


















Pozostali współlokatorzy to dwaj Brazylijczycy - Rafael i Nikolas. I jak na Brasilieros przystało, lubią wołowinę, futbol, dziewczyny i drinki takie jak caperinio (alkohol z limonkami i cukrem w takim stężeniu, że nie czuć alkoholu). I mówią przez sen, ale nikt ich nie rozumie.

Ponadto w mieszkaniu są trzy rosśinki o chwytliwych imionach: Harry Potter, Jimmy Hendrix i Jim Morrison. Podlewanie zielska spadło na mnie, i jak na razie kwiatki dalej żyją. Na szczęście innych mieszkańców, za wyjątkiem kilku muszek i sporadycznych mrówek, nie ma. Fakt ten może zastanawiać, bo jeden z poprzednich lokatorów stwierdził, że jakby był karaluchem, to zdecydowanie wybrałby nasze mieszkanie.




Oczywiście jak na Indie przystało, nie mogło zabraknąć kilku urozmaicających życie elementów. Najbardziej rzucającym się na uszy jest melodyjka windy - świąteczny przebój "Merry Christmas". Leci co kilka minut. Wydaje się że Hindusi lubią niestandardowe dźwięki - w innych budynach windy mruczą "dla Elizy" albo "Sambę". Ach, wykonanie nie jest najlepszej jakości...




poniedziałek, 5 października 2009

Zagadka

Co to jest??



Osoba, ktora poda prawidłową (lub najbardziej dowcipną) odpowiedź, wygrywa obiad w tutejszej restauracji. Po odbiór nagrody należy stawić się osobiście...

sobota, 3 października 2009

Mnisi i tygrysy

Pamiętacie może, jak w jednym z postów pisałem, że przejeżdżałem przez taki park, że jakby włożyć rękę w gęstwinę to można by wyciągnąć tygrysa? Otóż miałem rację! No, nie dosłownie - nie znaczy to, że pasiasty zwierzak połknął moją dłoń i siedzi teraz ze mną w pokoju zmuszając mnie do pisania jedną ręką.





Park narodowy Sanjay Ghandi (bo o nim właśnie mowa) rozciąga się na powierzchni 104 km2 i jest otoczony przez Bombaj, przez co szczyci się mianem największego parku miejskiego na świecie. W pewnym sensie miasto nie tylko otacza park, ale jest też w środku - od czasu do czasu wzdłóż drogi znajdują się małe skupiska slumsów. Jednakże nie zmienia to faktu, że w odróżnieniu od reszty metropolii jest tu właściwie pusto i przez chwilę, pomiędzy jednym a drugim przejazdem motoru, jestesmy tu sami, szególnie poza weekendem. Oczywiście możemy się zagłębić w gąszcz i zupełnie uciec od cywilizacji, ale zdjęcia w muzeum i tablice zamieszczone na skraju drogi - ukazujące różnorodne pająki, owady, żmije, kobry i inne rozrywkowe zwierzaczki - skutecznie do tego zniechęcają i sprawiają, że środek asfaltu nagle wydaje się całkiem przyjemnym miejscem.




Zaczynając od początku - aby dostać się do parku, najlepiej dojechać pociągniem na stację Borivali (wymawianą jakoś takoś - "brivli"), a następnie przejść z 200 metrów do głównej bramy. Dalej mozna wstąpić do 2 małych muzeów, z których jedno opisuje ogólnie przyrodę Indii, a drugie poświęcone jest tygrysom i ich ochronie. Spod tego drugiego startuje safari - 20-sto minutowy przejazd okratowanym autobusem przez tereny wydzielone dla lwów i tygrysów. Obszar ten oczywiście oddzielony jest siatką, a bramy wjazdowe wyglądają jak te w Jurrasic Parku. Wszystko to ma chronić ludzi przed zwierzętami. Hmmm... chyba jednak na odwrót... W każdym razie po jednej stronie są kwiożercze, okrutne i nienasycone zabijaniem bestie, a z drugiej wielkie kociaki.




W głębi parku znajdują się jaskinie Kanheri. Zobaczyć tam możemy wydrążone w skale buddyjskie światynie i pomieszczenia dla mnichów, którzy od I wieku bc do IX wieku naszej ery przybywali róznych zakątków swiata, aby tutaj mieszkać, studiować i medytować. Jaskinie zostały opuszczone w wyniku ekspansji (a właściwie powrotu) hinduizmu w te rejony. Chociaż zastanawiam się, czy nie przyłożyły do tego łapy tygrysy, jeszcze wtedy nieogrodzone...
Do jaskiń prowadzi 7-kilometrowa asfaltowa droga. Warto się nią wybrać na miły, popołudniowy spacer dla odpoczynku od tłumów, przy czym nalezy się zaopatrzyć w butelkę wody i trzeba się liczyć z tym, że będziemy zmęczeni i spoceni jak dzikie ś... no, nie będziemy wygladali okazale.








Główna świątynia miała niezłą akustykę



Innego rodzaju atrakcją był przyjazd cieżarówki Pepsi. Atrakcją szczególnie dla stada małp, które podjeło próbę uprowadzenia samochodu..




Dużo krótsza droga prowadzi do monumentu poświęconego Mahatmie Gandhiemu. Żeby wejść do środka, gdzie kompletnie nic nie ma, musimy zdjąć buty.