czwartek, 26 listopada 2009

Easy rider

W dzisiejszym odcinku będzie to, co tygryski lubią najbardziej. Hmmm... w Indiach to powiedzenie nabiera trochę innego charakteru....
Nieważne. Najlepszym zajęciem w tym prawie rajskim zakątku jest niewątpliwie wynajęcie skutera albo motocyklu. Miejsc, gdzie można to zrobić, jest mnóstwo, ale tyleż samo jest ludzi, więc warto wstać rano (nam się to nigdy nie udało, właściwie przedefiniowaliśmy troszku pory dnia, o kilka godzinek). Koszt za cały dzień -  200 RS (12 złociszy !) za skuterek, 300 RS za motorek (Royal Einfield). Jak się wynajmuje na dłużej to jest oczywiście taniej. Paliwo kupuje się na stacjach benzynowych... których nie ma. Za to napełnić bak można prawie w każdym sporzywczaku.

A więc jazda! Co prawda Lonley Planet pisze, że Goa (jak i reszta Indii) to zdecydowanie nie miejsce, żeby uczyć się prowadzić skuter (nie wspominając już o czymś mocniejszym), ale nie powstrzymało to ani mnie, ani Ahmada, ani Katji, przed pierwszym w życiu prawdziwym szaleństwem na dwóch kółkach. Obyło się bez wypadków, poza jednym wyjątkiem - Ahmad nie wyrobił zakrętu, wypadł z drogi i wbił się centralnie w mur... przy prędkości około 5 km/h. Lekko zadrapał sobie naskórek na nodze.

Sama droga jest miodzio - zazwyczaj pusto i w miarę cicho (oczywiście tego nie da się dostrzec przy własnym silniku), a w około roztacza się widoczek na górki, lasy, palmy i plaże. Od czasu do czasu minie się połyskujący bielą kościółek, innym razem kolorową hacjendę ukrytą wśród zarośli. W górze świeci słonko, a wiaterek daje idealną ochłodę.

Można jechać gdzie się chce (hehe, to jest to!). Warto znaleźć pustą plażę, z dala od kurortów (hmmm kurortów... może z dala od zatłoczonych miejsc odwiedzanych często przez turystów?). My trafiliśmy w jedno takie miejsce - i to, rzeczywiście trzeba przyznać, była rajska plaża. Chyba mogę zrozumieć zachwyt nad Goa. Jeśli kiedyś było tak na całym wybrzeżu to faktycznie warto było tu być. Jaka jest różnica- no cóż, czysto, pusto, a wśród palm nie stoją (zbyt często) blaszane baraki porzucone w połowie konstrukcji (chociaż pewnie lokalny Bob Budowniczy uznałby to za w pełni wykończone lokum).
A kiedy już skończymy plażować, znowu można wsiąść na motorek i pojechać przed siebie....





































































Goa powróci w "kup pan cegłę"!

środa, 25 listopada 2009

Pozdrowienia z Palolem

Na Goa znajduje się wiele plaży - jedne są bardziej popularne, inne bardziej dzikie. My wybraliśmy Palolem, jedną z najbardziej wysuniętych na południe miejsc, w związku z tym, że powinna to być obecnie jedna z najlepszych okazji na Goa. Poleca ją nawet przewodnik Lonley Planet. Warto zauważyć, że miejsca polecane przez popularne przewodniki jako piękne i mało uczęszczane szybko przestają być takie urokliwe, gdyż wszyscy żądni wrażeń i uważający się za sprytnych turyści udają się szczególnie tłumnie właśnie tam.

Niewątpliwie Palolem to plaża typowo pocztówkowa - złocisty piasek, palmy pochylające się nad brzegiem, zachód słońca nad bezludną wyspą i fale łagodnie wysypujące się na brzeg. Jak kiedyś pisałem, na brzeg wysypują się także stada krów i psów.

Ekipa:
Ahmad (Jordania), Ja, Adriana (Polska), Nicolas, Rafael (Brazylia), Arjun (Indie), Kathia, Marina (Rosja), Daniel (Nigeria), Huan (Kolumbia), Martina (Słowacja), Manuel (Argentyna)

Zakwaterowanie:
Przez pierwsze kilka dni, ponieważ było nas 12 osób i chcieliśmy mieszkać w jednym miejscu wynajęliśmy bungalowy zaraz przy plaży*. Warunki trochę spartańskie... chociaż karaluchy nie narzekały. Cena: 500 RS za pokój 2, lub 3 osobowy (po dołorzeniu materaca). Właściwie większość pokoi do wynajęcia jest 2-osobowa, ale w większości za dodatkowe 100 RS albo za darmo można dostać materac ektra.
*Przy plaży - niby do brzegu były 2 minuty, ale ponieważ zawsze szliśmy do centrum (jeśli to można tak nazwać), to tak naprawdę do 'naszej dobrej' plaży mieliśmy z 10 minut. Przy okazji porada - warto się zorientować dokładnie gdzie się mieszka, żeby wracając z imprezki wieczorem trafić do domu, a nie jak ja i Kathia błądzić z godzinę po pustej i ciemnej plaży potykając się o palmy i natykając się na dziwnych tubylców. Dobrze że mielimy telefon i że Manuel w końcu po nas wyszedł...

Kiedy większość osób wyjechała (z powrotem do roboty), i zostałem tylko ja, Ahmad (wtedy jeszcze bez pracy, ach..) i Adriana (na urlopie), to zmieniliśmy lokum na 4 osobowy apartamencik w budynku na centralnej ulicy (proszę sobie za dużo nie wyobrażać, słowo 'centralny' ma w tej historyjce znaczenie raczej geograficzne niż 'miastowe'). Mieliśmy telewizor, klimę, balkon i nawet niezłą łazienkę (o czym w bungalowie się nawet nie śniło). Za 700 RS, czyli taniej za wyższy standard.

Plaża - wiadomo o co biega - kąpiel w morzu, opalanie się na słońcu, czytanie książki, słuchanie muzyki, przypalanie się na słońcu, szukanie kremu do opalania, odpoczynek od skwaru w barze zaopatrzonym hojnie w zimne piwo, gra w piłkę nożną i siatkówkę, przekąska lub obiad, przechadzka w stronę wysepki w celu podziwiania siedliska krabów (które właściwie miały zdecydowanie większą metropolię niż lokalne miasteczko).

Wieczór - impreza, no bo jak inaczej. Właściwie był tylko jeden klub, w którym można było potańczyć przy standardowej muzyce, czyli house i technomixie, ale to wystarczało. Jeśli chodzi o bary i restauracje, wybór był dużo większy - od zwykłych potraw Indyjskich (buriani z kurczakiem), przez owoce morza (kelner może zaprezentować na tacy ledwo co złowione ryby i homary), po steki i kuchnię włoską. Ceny są przyzwoite, za wyjątkiem owych żyjątek wodnych, które, biorąc pod uwagę pieniądze, muszą należeć do zagrożonych gatunków. W stosunku do Bombaju piwo jest wyjątkowo tanie, w restauracyjce za małą butelkę płaci się 30-40 RS.
Najlepszą imprezą były najpewniej urodziny Nicolasa, kiedy urządziliśmy sobie zabawę na plaży. Lata temu imprezy plażowe były częste, duże i bardzo popularne. Niestety, po różnych przygodach różnych turystów (szczególnie turystek) nie są już organizowane. 

Co jeszcze... komary.. są. Siedzimy sobie w barze popijając rum z colą i słuchając muzyczki. Przylatuje krwiopijca i siada sobie jak gdyby nigdy nic na naszej ręce. My, z nieukrywaną satysfakcją, ładujemy w gada z całej siły drugą ręką... i nagle do naszej świadomości dociera zaginiona myśl, że właśnie troszku się spaliliśmy po całym dniu na plaży. Już tylko słyszymy, jak przez lokal przetacza się nasze UUUUUUUUUAAAAAAAAAAAAAAAAHHHHHHHH!!!!.................




 

















































































 Goa powróci w "Easy Rider"!

czwartek, 12 listopada 2009

Trzy cyklony

Pierwszy - prawdziwy.
Imię: Phyan,
Poziom: 6 (nie wiem co to właściwie znaczy ten poziom, jakaś gra?).
Prędkość: 70-80 km na godzinę (niezbyt wiele w porównaniu z niektórymi swoimi kumplami) 

Dzisiaj, siedząc sobie spokojnie w pracy, dostałem w okolicach południa wiadomość, że do Bombaju zbliża się cyklon i przyniesie silne opady deszczu. Poprzedni, Aila, spowodował w maju śmierć ponad 190 osób w Indiach i Bangladeszu. Zdecydowano się więc zamknąć szkoły i urzędy, zorganizowano dodatkowe autobusy i pociągi, aby dostarczyć ludzi w miarę sprawnie do domu. Prywatne firmy, w tym TCS, także zaczęły zamykać biura, już o 15 można było zakończyć pracę. Większość moich kolegów z AIESEC tak właśnie zrobiło. Ja stwierdziłem, że dokończę czytać dokument o tag-ach w JSF z wesołym nastawieniem, że wcześniej będę w mieszkaniu. Cóż, jak tylko doczytałem pdf okazało się, że cyklon zmienił kierunek i jesteśmy bezpieczni, dzięki czemu mogę z radoooościąąą posiedzieć w biurze do końca dnia.




Drugi - czterokołowy
Imię: autobus, czerwony..
Poziom: 1
Prędkość: nawet płyty tektoniczne osiągają większą prędkość

Podróżowanie busami do pracy jest coraz bardziej fascynujące:
Czasami przez długi okres czasu nie jedzie nic, a później w dwie minuty pojawiają się trzy takie same autobusy.
To, że czerwona konserwa jedzie w jedną stronę jakąś trasą w cale nie oznacza, że będzie nią wracać.
Przez przystanek koło mojej pracy przejeżdża autobus, którego numer figuruje także na przystanku koło mojego domu i widziałem, że pojawia się na przystanku po przeciwnej stronie drogi (w kierunku dom->firma). Jednak według zapewnień konduktora, ten autobus tamtędy nie jeździ (przynajmniej w kierunku firma->dom).
Przejazd autobusami różnych linii, ale tego samego typu, o tej samej porze i na dokładnie tej samej trasie może mieć różną cenę.
Pojazd może się z dowolnych przyczyn w dowolnym momencie zepsuć.
Numerek na autobusie może się troszkę przesunąć. Zazwyczaj to "troszkę" wystarcza, żeby liczba była zupełnie nieczytelna.

Uwaga! będzie skomplikowany szkic. Skupić się (ikonki pojazdów zostały dodane aby utrudnić orientację):



Bazgroły przedstawiają drogę w pobliżu mojego domu. Czerwone strzałki to kierunek ruchu - standardowy kierunek. Czasem, a właściwie często, zdarzają się osobniki ciągnące pod prąd - w końcu najkrótsza droga jest najlepsza, więc zwyczajowo ścina się zakręty i skrzyżowania. Wielka niebieska kropka to przystanek autobusowy. Tutaj powinny zatrzymywać się autobusy. Jednakże niektóre z nich jako miejsce wyrzucenia i załadowania pasażerów wybierają miejsce oznaczone czarnym punktem. Jest wyjątkowo zabawnie, gdy trzeba przebiec przez drogę pełną pojazdów aby dostać się do autobusu, który zatrzymuje się tylko na chwilkę...


Trzeci - ludzki
Imię: parlament
Poziom: nieograniczony
Prędkość: odległość "ręka->twarz" w pół sekundy
W parlamencie stanu Maharashtra (tego z Bombajem) doszło do bójki. Jeden z posłów, Abu Azmi (przywódca jednej z partii), w czasie zaprzysiężenia złożył przysięgę w Hindi. Członkowie innej partii stwierdzili, że to obraza (lokalny język to Marati) i spoliczkowali owego posła (a także zakosili mu mikrofon). Nie wiem czemu, ale przypomniała mi się Polska (szczególnie pod wpływem tego mikrofonu)...



czwartek, 5 listopada 2009

Pociąg do Margao

Wypoczynek na Goa należało zacząć od kupna biletu na pociąg. Proste, nie?

Nie. O ile bilety na krótkie trasy (do kilku godzin) można bezproblemowo kupić w kasie, o tyle z dłuższymi przejazdami są jakieś przekręty. Według jednego Hindusa, obywatele Indii muszą ubiegać się o taką podróż co najmniej 3 miesiące wcześniej! Turyści tylko 5 dni (albo to było 5 miesięcy i 7 dni?). Może chciał nas tylko naciągnąć na podróż klimatyzowanym autokarem, za jedyne 1400 RS w jedną stronę. Udaliśmy się jednak to pewnego typu biura w pobliżu głównej stacji kolejowej, gdzie obsługiwano tylko obcokrajowców. Żeby dostać bilet należało stawić się osobiście, z ważnym paszportem, i na dodatek odpowiednią wizą. My stawiliśmy się w niepełnym składzie, bez niektórych paszportów i z kilkoma nieodpowiednimi wizami. I tak, po lekkich kombinacjach i kupowaniu kilku biletów na te same osoby, dostaliśmy to co chcieliśmy. No, prawie. Z powodu braku biletów dla wszystkich musieliśmy się podzielić na dwie grupy - pierwsza dostała "drugą klasę z klimatyzacją" (850 RS od osoby), a druga "wagony sypialne" (300 RS). Jakaż była różnica? Otóż w tych pierwszych - była limatyzacja, w miarę mało ludzi, pościel, poduszki oraz gniazdka elektryczne, natomiast te drugie zawierały tłum ludzi i tłum karaluchów. Wydawać by się mogło, że robaki przeszkadzały tylko nam. W drodze powrotnej wybiliśmy na spółkę z Ahmedem z 12, co najmniej drugie tyle uciekło. Ja spałem na samym dole, więc byłem najbardziej oblężony i trochę czasu mi zajęło, żeby zmusić się do zaśnięcia wśród ruchomych celów. Jeśli chodzi o tłum ludzi, to jak wyszedłem do ubikacji, a na stacji wpadły do pociągu masy Hindusów, to myślałem, że już nie wrócę na swoje miejsce - po przesunięciu kilku paczek i przeciśnięciu się przez zakamarki w końcu się udało.

Ubarwieniem podróży jest „wagon restauracyjny” (na zdjęciach), gdzie przygotowuje się posiłki – menu są poprzyklejane w przedziałach na ścianach. Ponadto co chwilę słychać głos sprzedawcy różnego rodzaju przekąsek i napojów, przechadzającego się tam i z powrotem (polskim odpowiednikiem byłby kolo z pociągu na Mazury sprzedający zimne piwo). Można dostać herbatę („czaj czaj”, na zdjęciu), kawę, soczek, ziemniaczka albo niewątpliwy hit – „chicken lollipop”.


 
 


Najważniejsze – w południe, po 14 godzinach jazdy,  znaleźliśmy się w Margao (Madgaon) –centralnym mieście południowego Goa. Teraz wystarczyło dostać się na dobrą plażę…

James Bond (Jaś Wędrowniczek) powróci w odcinku „from Palolem with love”.

środa, 4 listopada 2009

job, czyli ostatnia szara komórka

Bez obaw, Goa jeszcze powróci :)

Na razie wiadomość na pierwszą stronę bloga (bo innych stron nie ma). W końcu dostałem przydział. Żeby było po Indyjsku, oczywiście nie stało się to w standardowy (zakładany) sposób. Otóż w zeszłym tygodniu było tzw. "introduction", czyli jedno-dwu-niowe szkolenie (długie na jeden dzień, ale trwające dwa) na temat samej firmy Tata Consultancy Services, jej struktury, celów itp. Kiedy jeden z prowadzących wykład, Vishal, dowiedział się, że część z nas ciągle nie jest przypisana do żadnego projektu, to stwierdził, że w przyszłym tygodniu załatwi nam pracę. I jak powiedział, tak zrobił. W poniedziałek robotę dostali dwaj Ganijczycy i Nigeryjka. Ja miałem pojawić się w biurze we wtorek. Oczywiście pierwsza oferta, do ktorej byłem skierowany, okazała się zupełnie nie dla mnie, co możnaby wywnioskować już po rzucie oka na moje CV. Ale w końcu tam nikt mojego CV nie widział (a przecież wysłałem go do TCS pół roku temu). W związku z tym przesiedziałem cały dzień nie robiąc zupełnie nic (czyli pewnie spędzając dzień jak większość ludzi pracujących w biurze). Dopiero wieczorem spotkałem się z szefem jednego z zespołów. Po rozmowie kwalifikacyjnej dowiedziałem się, że wykazuję się logicznym myśleniem i kompletnym brakiem wiedzy o programowaniu w Javie (określili to trochę bardziej dyplomatycznie, ale można się domyśleć o co biega). Ech, no w końcu zatrudniłem się w TCS jako programista C++. Dobrze, że przez ostatnie tygodnie odświeżyłem sobie choć trochę wiedzę z uniwerka. Ostatecznie jednak zostałem przyjęty. Największy plus (lub minus, jak kto woli), jest taki, że mam masę rzeczy do opanowania, takich jak J2EE, JSP, JSF, RMI  czy fasolki - wtajemniczeni wiedzą o co chodzi (ja do nich nie należę :) Na razie spędzam dnie na czytaniu przeróżnych dokumentów i powstrzymywaniu się od zaśnięcia (chociaż część z tych rzeczy jest ciekawa). W każdym razie jak dotąd czas leci w miarę szybko.
Ach, sam projekt to programowanie wewnętrznej aplikacji TCS zwanej ultimatix, której używa około 150 tys. osobników.  No, bedzie dobrze. Ja będę zajmował się tylko działem "urlopy" w Europie.

Wesołym elementem jest dojazd - autobusem. Dzisiaj rano czekałem na gada z 40 minut i się nie pojawił. Na szczęście znalazłem inny autobus, który podwozi mnie pod samą firmę. A to nie było takie proste. Na oficjalnej stronie transportu miejskiego Bombaju znajduje się wyszukiwarka busów, przystanków i połączeń. Problem w tym, że Godzilla jest bardziej rzeczywista niż dane z tego portalu. Według strony nie ma żadnego bezpośredniego autobusu (a jest), a ten, który miałby mnie zawieźć do miejsca przesiadki w ogóle przez podany przystanek nie kursuje. Dobrze, że są koledzy i koleżanki w pracy. Jeszcze muszę tylko nauczyć się błyskawicznie czytać indyjskie liczby, bo autobus, tak jak pociąg, na długo się nie zatrzymuje...

poniedziałek, 2 listopada 2009

Goa

W końcu relacja z tego słynnego Goa. Jeśliby ktoś przypadkiem nie słyszał o tym jakże znanym miejscu to:

Goa jest najmniejszym stanem, położonym na zachodnim wybrzeżu Indii, zaledwie 400 km na południe od Bombaju. Obok Taj Mahal-u i Czerwonego Fortu w Delhi jest najbardziej popularnym celem turystycznym w tym kraju. Z czego słynie? Przede wszystkim z plaż, a także z portugalskiej architektury. Tak, to właśnie zachodni sąsiedzi Hiszpanów byli pierwszymi, a zarazem i ostatnimi Europejczykami, którzy mieli kolonie w Indiach. Już w 1510 roku założyli faktorię handlową i miasto Old Goa. Czemu więc Portugalczycy nie zajęli całych Indii? Pewnie jak tylko pojechali gdzieś dalej w głąb lądu to od razu stwierdzili, że na plażach było tak fajnie, że nie ma sensu sie pchać nigdzie indziej i szybko wracali :) Terytorium powróciło do Indii w roku 1961, po inwazji wojsk rządowych. Dzięki Portugalczykom Goa jest najbardziej chrześcijańskim stanem Indii (obecnie około 26% ludności). Ponadto zachowało się portugalskie budownictwo: pobielane kościoły i kolorowe dworki naprawdę cieszą oko.

Swój szczyt popularności i rozkwitu Goa musiało przeżywać w latach 60 i 70, gdy przyjeżdżały tutaj całe masy hippisów. Zbuntowani młodzi ludzie przybywali tu w poszukiwaniu mistycyzmu i oświecenia, zazwyczaj nie rozstając się z narkotykami i doprowadzając się do całkowitego upadku i degeneracji. Te legendarne czasy jednak bezpowrotnie minęły - obecne Goa to miejsce typowo turystyczne, z hotelikami, restauracjami, barami.

Ważne pytanie - czy warto się wybrać na Goa? Cóż, jeśli się jest w Indiach, to zdecydowanie tak, chociaż słyszałem opinie niektórych tubylców jakoby były dużo lepsze miejsca, nawet jeśli chodzi o plaże. Natomiast lecieć tutaj specjalnie przez pół świata tylko po to, żeby zobaczyć Goa... to nie. Ach, nie chodzi o to, że tutejsze plaże są złe (palmy, piaseczek, idealna woda), aleee... jeśli ktoś chce typowo wypocząć, to lepiej będzie się bawił w dobrze zorganizowanych i przyjaznych kurortach Tajlandii czy Malediwów (jeśli tylko nie będzie musiał się zapoznać z przelotnym tsunami). Jakie są minusy? Jednym słowem - to dalej są Indie. A wiec po plażach kręcą się stada psów i krów (no prawie jak gangi, szkoda że się nie zwalczają). Następną grupą pałętającą się po okolicy są sprzedawcy (właściwie głównie sprzedawczynie) koralików, muszelek i innych jakże niewątpliwie przydatnych obiektów. Właściwie to wolę te pierwsze dwa ugrupowania, bo stoją sobie z boku i nikogo nie zaczepiają. Natomiast ci ostatni nie znają znaczenia słowa "nie" i będą nas nękać do upadłego. Są na to sposoby (zakopać się metr pod piaskiem albo wypłynąć żabką na środek morza Arabskiego?), ale o tym w dziale "kup pan cegłę, czyli zestaw małego handlarza" który ukaże się wkrótce. Inne niedogodności mogą się wiązać z niepokojami społecznymi, biedą, czy popularnym w tym kraju sposobem sędzania wolnego czasu po przez organizację zamachów terrorystycznych.

Zdjęcia i opisy z wycieczki pojawią się w kolejnych postach - James Bond powróci w "pociągu do Madgaon" :D