Trochę głupio pisać o własnej głupocie, ... ale co mi tam. Jakby co, to wszystkiemu zaprzeczę i zrzucę winę na złośliwe wirusy afgańskich hakerów.
Wprowadzenie - przed wycieczką zgubiłem kartę debetową. Phi! Zgubiłem? Zapomniałem w bankomacie. Otrzymanie nowej okazało się prawdziwą odyseją kosmiczną, w każdym razie na tamtą chwilę posługiwałem się czekami, które wymieniałem w banku na nagrody (pieniężne). Niestety, w niedzielę banki są zamknięte. A historia ta wydarzyła się właśnie pierwszego dnia tygodnia.
Delhi sobotni wieczór. Spotykam się ponownie z Nicolasem, Ancą i Elą, a także z jednym Hindusem, którego poznaliśmy kilka dni wcześniej na weselu. Wieczór i większa część nocy schodzi na płaskich pogaduszkach. Następny dzień - ostatni dzień podróży. Agra i w końcu Taj Mahal!
Wszystko już gotowe, bilety do pociągu Delhi-Agra-Mumbai zakupione (wraz ze śniadaniem i gazetką), a w kieszeni wystarczające fundusze na zobaczenie perły Indii. Co może pójść nie tak!?
Ha! Wystarczy zaspać.
5:50
Ledwo otwarte oczy, budzik dzwoni na całego od prawie godziny, a do odjazdu zostało 30 minut. Szybkie pakowanie, z mieszanką szaleństwa i nadziei przebłyskującą w źrenicach, i bieg na przystanek, żeby złapać rikszę. Ma mi pomóc jeden z przyjaciół naszego gospodarza, który człapie kroczek za kroczkiem, gdy ja tym czasem kręcę się jak sokowirówka. Dziwne, czemu nic nie jedzie - czyżby jakiś objaw tego że jest przed szóstą i stoję na nie do końca głównej drodze? Próbuję zatrzymać cokolwiek, nawet ciężarówki z podejrzanymi Hindusami. Nic. Nagle podjeżdża autobus. Mój 'przewodnik' zamienia kilka słów z konduktorem i pokazuje mi żebym wsiadł do środka. Dobra! może jeszcze zdążę.
Po kilkuset metrach autobus.. zjeżdża na pustą zajezdnię i kierowca wyłącza silnik. Rozpacz czarna i kompletna panika. Hahahah, już godzinę później chciało mi się płakać ze śmiechu jak sobie to przypominałem. Co właściwie się stało - w końcu nic wielkiego, uciekł mi pociąg. Bah, szczegół. W końcu łapię rikszę i jadę szukać jakiegoś transportu do Agry, skąd mam powrotny pociąg do Bombaju. Dzień się dopiero zaczyna!
7:00
Rikszarz dowozi mnie do jakiegoś autobusu startującego do Agry. Kierowca mówi, że dojedziemy na miejsce około 12 -12:30. A właśnie pół godziny po południu odjeżdża mi pociąg do 'domu'. Ach, co tam, w drogę - ścigajmy się z czasem. Ech, tylko czemu bilet kosztuje aż 550 Rupii? Dopiero później się dowiedziałem że nie był to autobus kursowy, ale.. wycieczkowy, obejmujący całodniowe zwiedzanie Agry z przewodnikiem.
Kilometry przesuwają mi się przed oczami, a w głowie mimochodem następują spontaniczne przeliczenia czy przy tej prędkości zdążymy.
W międzyczasie jeszcze wykonuję kilka telefonów do moich kolegów z biura i proszę o sprawdzenie różnych dostępnych opcji. Po niewczasie okazało się, że nie sprawdzili dokładnie - pociąg Agra-Mumbai tak naprawdę zaczynał swoją podróż w Delhi i mogłem bez problemu zdążyć.
12:00
Znakomicie, mijamy tablicę z napisem Agra. Powinno się udać. Jeszcze tylko kilka kilometrów, jeszcze tylko.... korek jak stąd do tamtąd. Nadzieja na złapanie pociągu mija mnie razem ze ślimakami wyprzedającymi autobus poboczem.
Ale co tam, jestem w Agrze, to zobaczę Taj! Niestety, fundusze są dość nikłe - 840 Rupii, a więc:
750 na wstęp,
40 na zostawienie bagażu i
50 na autobus do pobliskiej Mathury, gdzie kuzyn jednego z kolegów z biura pożyczy mi pieniądze na powrót do domu.
Wobec czego zostaje mi całe okrągłe O na inne drobnostki, takie jak na przykład jedzenie. Z parkingu idę więc pieszo, co od razu zostaje zauważone przez rikszarzy (rowerowych). Oferty podwiezienia odrzucam mówiąc, że nie mam kasy. Jednakże jeden z nich mówi, że podwiezie mnie za darmo. Tłumaczę mu, że na prawdę nie mam pieniędzy, od jednak dalej chce mnie ze sobą zabrać. Ach, co tam, wsiadam. Jakoś w rozmowie wychodzi na jaw, że od rana nic nie jadłem. I co? Koleś zawozi mnie do ulicznego stoiska i kupuje mi jakieś proste danie. Ależ mi się głupio zrobiło, więc odmawiam i chcę odejść, ale po chwili rozmowy jednak chwytam łyżkę i zaczynam siorbać strawę. Głupio? Po chwili to się dopiero się robi ciekawie, gdy nagle spod ziemi wyrasta jakiś dziennikarz telewizyjny z kamerzystą i zaczyna mnie wypytywać co się stało. Ukrywając twarz w bułce udzielam wymijających odpowiedzi.
14:30
Docieram do bramy Taj Mahalu. Z zewnątrz nic nie widać, więc kupuję bilet i .. o zgrozo, ustawiam się w ogromnej kolejce do wejścia, która porusza się nawet wolniej niż poprzedni korek. No tak, niedzielne popołudnie i wszyscy wpadli na ten sam pomysł. I nagle dostaję telefon, że pociąg Mathura-Bombaj odjeżdża zaraz po 17, a nie jak mnie poinformowano poprzednio, po 18. Kolejka stoi jak martwa, a ponadto wyczerpuje mi się stan konta na komórce (a że jestem w innym stanie, to jest roaming i nikt do mnie nawet nie zadzwoni). Na szczęście jeden z kolegów z biura doładowuje moje konto online.
15:30
Przedzieram się przez bramki i jestem w środku. Pora na najszybsze zwiedzanie Taj Mahalu w historii.
Obrazek - gorące, leniwe popołudnie. Tłoczno. Turyści i hinduskie rodziny powoli spacerują po wąskich chodniczkach pomiędzy zielonymi trawnikami i podziwiają majestatyczny grobowiec. Cisza i spokój.
Nagle - zepsucie symetrii, niezidentyfikowany obiekt przebiega zygzakiem w kierunku budowli, wiruje chwilę tu, chwilę tam, zygzakuje biegiem przez płotki z powrotem, zastyga w bezruchu i obserwacji na pięć sekund i .. znika.
Wszystko wraca do normy. Gorące leniwe popołudnie. Turyści. Rodziny z dziećmi...
15:35
Biegiem na przystanek w centrum miasta. Mała zmiana planów, brat jednej dziewczyny z biura pożycza mi pieniądze jeszcze w Agrze.
16:00
Autobus z Agry do Mathury powinien jechać godzinę. Za godzinę ma także odjeżdżać pociąg z Mathury do Bombaju. Deja Vu?
17:00
Wpadam na stację - pociąg jeszcze stoi na peronie.
Kupuję bilet - pociąg już nie stoi na peronie...
Telefon:
"Och popatrz, jest jeszcze następny pociąg, o 19, (niepotrzebnie się tak spieszyłeś)"
"Ach taaak, to suuuper, dzięęęęęęki...."
Jak na ironię, pociąg o 19 spóźnił się o ponad godzinę. Akurat ten.
Podróż powrotna była dość wesoła - mogłem kupić tylko tzw. 'General Quota', który umożliwia wejście do pociągu, ale już nie do wagonu - stoi się więc w przejściu. Z pomocą jednego spotkanego Hindusa przekupuję konduktora, żeby mi znalazł jakieś miejsce, chociażby siedzące. W końcu przede mną cała noc w drodze. O ile pieniądze znikają dość szybko, o tyle miejsce się nie pojawia (ale przynajmniej mogę wejść do przedziału). Ostatecznie rozbijam się na podłodze, jak zresztą wielu innych.
I koniec!
Pomijając wczesny poranek, setnie się ubawiłem całym tym dniem. Przynajmniej coś się działo!

Zdjęcie z aparatu Nicolasa, dzień wcześniej
Wprowadzenie - przed wycieczką zgubiłem kartę debetową. Phi! Zgubiłem? Zapomniałem w bankomacie. Otrzymanie nowej okazało się prawdziwą odyseją kosmiczną, w każdym razie na tamtą chwilę posługiwałem się czekami, które wymieniałem w banku na nagrody (pieniężne). Niestety, w niedzielę banki są zamknięte. A historia ta wydarzyła się właśnie pierwszego dnia tygodnia.
Delhi sobotni wieczór. Spotykam się ponownie z Nicolasem, Ancą i Elą, a także z jednym Hindusem, którego poznaliśmy kilka dni wcześniej na weselu. Wieczór i większa część nocy schodzi na płaskich pogaduszkach. Następny dzień - ostatni dzień podróży. Agra i w końcu Taj Mahal!
Wszystko już gotowe, bilety do pociągu Delhi-Agra-Mumbai zakupione (wraz ze śniadaniem i gazetką), a w kieszeni wystarczające fundusze na zobaczenie perły Indii. Co może pójść nie tak!?
Ha! Wystarczy zaspać.
5:50
Ledwo otwarte oczy, budzik dzwoni na całego od prawie godziny, a do odjazdu zostało 30 minut. Szybkie pakowanie, z mieszanką szaleństwa i nadziei przebłyskującą w źrenicach, i bieg na przystanek, żeby złapać rikszę. Ma mi pomóc jeden z przyjaciół naszego gospodarza, który człapie kroczek za kroczkiem, gdy ja tym czasem kręcę się jak sokowirówka. Dziwne, czemu nic nie jedzie - czyżby jakiś objaw tego że jest przed szóstą i stoję na nie do końca głównej drodze? Próbuję zatrzymać cokolwiek, nawet ciężarówki z podejrzanymi Hindusami. Nic. Nagle podjeżdża autobus. Mój 'przewodnik' zamienia kilka słów z konduktorem i pokazuje mi żebym wsiadł do środka. Dobra! może jeszcze zdążę.
Po kilkuset metrach autobus.. zjeżdża na pustą zajezdnię i kierowca wyłącza silnik. Rozpacz czarna i kompletna panika. Hahahah, już godzinę później chciało mi się płakać ze śmiechu jak sobie to przypominałem. Co właściwie się stało - w końcu nic wielkiego, uciekł mi pociąg. Bah, szczegół. W końcu łapię rikszę i jadę szukać jakiegoś transportu do Agry, skąd mam powrotny pociąg do Bombaju. Dzień się dopiero zaczyna!
7:00
Rikszarz dowozi mnie do jakiegoś autobusu startującego do Agry. Kierowca mówi, że dojedziemy na miejsce około 12 -12:30. A właśnie pół godziny po południu odjeżdża mi pociąg do 'domu'. Ach, co tam, w drogę - ścigajmy się z czasem. Ech, tylko czemu bilet kosztuje aż 550 Rupii? Dopiero później się dowiedziałem że nie był to autobus kursowy, ale.. wycieczkowy, obejmujący całodniowe zwiedzanie Agry z przewodnikiem.
Kilometry przesuwają mi się przed oczami, a w głowie mimochodem następują spontaniczne przeliczenia czy przy tej prędkości zdążymy.
W międzyczasie jeszcze wykonuję kilka telefonów do moich kolegów z biura i proszę o sprawdzenie różnych dostępnych opcji. Po niewczasie okazało się, że nie sprawdzili dokładnie - pociąg Agra-Mumbai tak naprawdę zaczynał swoją podróż w Delhi i mogłem bez problemu zdążyć.
12:00
Znakomicie, mijamy tablicę z napisem Agra. Powinno się udać. Jeszcze tylko kilka kilometrów, jeszcze tylko.... korek jak stąd do tamtąd. Nadzieja na złapanie pociągu mija mnie razem ze ślimakami wyprzedającymi autobus poboczem.
Ale co tam, jestem w Agrze, to zobaczę Taj! Niestety, fundusze są dość nikłe - 840 Rupii, a więc:
750 na wstęp,
40 na zostawienie bagażu i
50 na autobus do pobliskiej Mathury, gdzie kuzyn jednego z kolegów z biura pożyczy mi pieniądze na powrót do domu.
Wobec czego zostaje mi całe okrągłe O na inne drobnostki, takie jak na przykład jedzenie. Z parkingu idę więc pieszo, co od razu zostaje zauważone przez rikszarzy (rowerowych). Oferty podwiezienia odrzucam mówiąc, że nie mam kasy. Jednakże jeden z nich mówi, że podwiezie mnie za darmo. Tłumaczę mu, że na prawdę nie mam pieniędzy, od jednak dalej chce mnie ze sobą zabrać. Ach, co tam, wsiadam. Jakoś w rozmowie wychodzi na jaw, że od rana nic nie jadłem. I co? Koleś zawozi mnie do ulicznego stoiska i kupuje mi jakieś proste danie. Ależ mi się głupio zrobiło, więc odmawiam i chcę odejść, ale po chwili rozmowy jednak chwytam łyżkę i zaczynam siorbać strawę. Głupio? Po chwili to się dopiero się robi ciekawie, gdy nagle spod ziemi wyrasta jakiś dziennikarz telewizyjny z kamerzystą i zaczyna mnie wypytywać co się stało. Ukrywając twarz w bułce udzielam wymijających odpowiedzi.
14:30
Docieram do bramy Taj Mahalu. Z zewnątrz nic nie widać, więc kupuję bilet i .. o zgrozo, ustawiam się w ogromnej kolejce do wejścia, która porusza się nawet wolniej niż poprzedni korek. No tak, niedzielne popołudnie i wszyscy wpadli na ten sam pomysł. I nagle dostaję telefon, że pociąg Mathura-Bombaj odjeżdża zaraz po 17, a nie jak mnie poinformowano poprzednio, po 18. Kolejka stoi jak martwa, a ponadto wyczerpuje mi się stan konta na komórce (a że jestem w innym stanie, to jest roaming i nikt do mnie nawet nie zadzwoni). Na szczęście jeden z kolegów z biura doładowuje moje konto online.
15:30
Przedzieram się przez bramki i jestem w środku. Pora na najszybsze zwiedzanie Taj Mahalu w historii.
Obrazek - gorące, leniwe popołudnie. Tłoczno. Turyści i hinduskie rodziny powoli spacerują po wąskich chodniczkach pomiędzy zielonymi trawnikami i podziwiają majestatyczny grobowiec. Cisza i spokój.
Nagle - zepsucie symetrii, niezidentyfikowany obiekt przebiega zygzakiem w kierunku budowli, wiruje chwilę tu, chwilę tam, zygzakuje biegiem przez płotki z powrotem, zastyga w bezruchu i obserwacji na pięć sekund i .. znika.
Wszystko wraca do normy. Gorące leniwe popołudnie. Turyści. Rodziny z dziećmi...
15:35
Biegiem na przystanek w centrum miasta. Mała zmiana planów, brat jednej dziewczyny z biura pożycza mi pieniądze jeszcze w Agrze.
16:00
Autobus z Agry do Mathury powinien jechać godzinę. Za godzinę ma także odjeżdżać pociąg z Mathury do Bombaju. Deja Vu?
17:00
Wpadam na stację - pociąg jeszcze stoi na peronie.
Kupuję bilet - pociąg już nie stoi na peronie...
Telefon:
"Och popatrz, jest jeszcze następny pociąg, o 19, (niepotrzebnie się tak spieszyłeś)"
"Ach taaak, to suuuper, dzięęęęęęki...."
Jak na ironię, pociąg o 19 spóźnił się o ponad godzinę. Akurat ten.
Podróż powrotna była dość wesoła - mogłem kupić tylko tzw. 'General Quota', który umożliwia wejście do pociągu, ale już nie do wagonu - stoi się więc w przejściu. Z pomocą jednego spotkanego Hindusa przekupuję konduktora, żeby mi znalazł jakieś miejsce, chociażby siedzące. W końcu przede mną cała noc w drodze. O ile pieniądze znikają dość szybko, o tyle miejsce się nie pojawia (ale przynajmniej mogę wejść do przedziału). Ostatecznie rozbijam się na podłodze, jak zresztą wielu innych.
I koniec!
Pomijając wczesny poranek, setnie się ubawiłem całym tym dniem. Przynajmniej coś się działo!

Zdjęcie z aparatu Nicolasa, dzień wcześniej