Czyli sytuacja mieszkaniowa, która od ostatniego opisu zmieniła się, i to znacznie.
*Na wstępie mały podział mieszkań:
*Na wstępie mały podział mieszkań:
- HK - hall/kitchen - hol z kuchnią i łazienką, o wielkości dostosowanej do skrzatów
- 1 BHK-bedroom/hall/kitchen - dokładamy jeden pokój i już można mieszkać nawet w cztery osoby.
- 2 BHK - po doklejeniu kolejnego pokoju robi się już całkiem przestrzennie, chociaż wielkość tego typu może się wahać od 50 do 100 m2.
- I większe...
Jest styczeń. Stare mieszkanko w Powai wygląda ... właśnie staro. A świat się zmienia. Wśród nowych praktykantów znaleźli się dwaj Kolumbijczycy - wesoły Santiago, który pracuje ze mną w jednym zespole, oraz Cesar - magik z zaczarowanymi kartami i monetami, choć (pewnie chwilowo) na etacie Tata Consultancy Services jako zwykły pracownik. Wraz z Piusem, Isaacem (Ghana) oraz Andresem (Estonia) postanowiliśmy znaleźć nowe, większe i tańsze mieszkanie. Okazja nadarzyła się dość szybko. Bardzo blisko naszego poprzedniego 'kwadratu' natrafiliśmy na 2BHK o w miarę rozsądnej cenie. Całkiem przyjemne miejsce (jak na cenę). 21 tys rupii(ok 450 $) za miesiąc na sześć osób wydawało się ok, szczególnie w porównaniu do stawek w mieszkaniach wynajmowanych przez AIESEC. 2 łazienki z prysznicami, telewizor, 6 łóżek, kuchenka i 3 szafy były dla nas wystarczającym wyposażeniem. Szczegóły wydawały się dogadane i należało tylko podpisać umowę.
I już lisek był w ogrodzie, już witał się z gąską, a tu... dowiadujemy się, że osoba, z którą negocjowaliśmy, nie jest właścicielem, ale brokerem - czyli musimy uiścić jednorazową opłatę w wysokości miesięcznego czynszu. A ponadto pani broker mówi, że może tu mieszkać tylko pięć osób, a nie sześć. Już mieliśmy zrezygnować, ale jakoś o dziwo łaskawie wynajmujący zgodzili się, żebyśmy zostali wszyscy. Jak się później okaże, losowe zmiany zdania i przekręcanie własnych słów w wykonaniu naszego najemcy będą chlebem powszednim, ale powoli, powoli...
Początkowo szło dobrze. Podzieliliśmy się pokojami w wyniku losowania 'karteczek z kapelusza'. W ciągu kilku dni doprowadziliśmy miejsce do użytku (na tyle na ile potrzebne to jest sześciu kawalerom..).
Problematyczne okazało się to, że mieszkanie posiadało większą ilość lokatorów:
Jaszczurki - zielone, przyjazne i tolerowane, chociaż można się trochu przestraszyć jak coś zasuwa po ścianach jak kultowy 'obcy' z filmowego cyklu
Mrówki - szybko dobierają się do pozostawionego na wierzchu jedzenia, da się przeżyć
Muszki - skrzydlaty odpowiednik mrówek
Komary - a raczej koSZmary. Komar indyjski różni się od naszego rodzimego tym, że jest nienasyconą, wredną bestyją. Jeden jest odpowiednikiem całej chmary swoich europejskich kuzynów. zamiast ugryźć raz i odlecieć, tnie po kawałeczku bez końca. Wobec tego wystarczy jeden, żeby wszyscy mieszkańcy obudzili się rano ze swędzącymi ukłuciami. Ha! obudzili.. jak się uda zasnąć ze złowrogim brzęczeniem nad uchem. Moskitiera pomaga, ale niweluje wpływ wentylatorów i w porze upałów (kwiecień - czerwiec) nie można się wyspać z powodu temperatury. Ponadto komary w nowym lokum okazały się przeciwnikiem znacznie bardziej wymagającym niż te, które mieliśmy w starym mieszkaniu. Były szybsze i bardziej odporne na ciosy (naprawdę!), i nie pozwalały nam spokojnie spać. Zwykle pojawiały się pojedynczo. Gdy po godzinie pogoni udało się w końcu krwiopijcę ubić, to.. pojawiał się następny. Jakby pracowały na zmiany. Jakaś dyspozytornia czy co? Związek zawodowy?! W końcu pewnego dnia wprowadziłem w życie podstępny plan pozbycia się komarów - albo przynajmniej ograniczenia ich liczby. Kupiłem siatkę, którą za pomocy taśmy klejącej zamontowałem na oknach w łazienkach (dobra, nie jest zbytnio podstępne, ale brzmi lepiej niż 'mało oryginalne'...). Namęczyłem się pół soboty z fikuśnymi kratami i odpadającym tynkiem, ale poskutkowało. Liczba komarów spadła prawie do zera.
Karaluchy - podłe okropieństwa. W różnych kształtach i wielkościach. Przy odpowiednim trafieniu klapkiem rozpadają się na wiele kawałków.
XXX - pewnego razu wróciłem jako pierwszy do domu. Przechodząc koło łazienki zobaczyłem jakiś kształt na ścianie. Początkowo pomyślałem, ze to jaszczurka. Spoko. Dość duża jaszczurka, na cały kafelek, hmm. Ale... czarna? I.. o chole*a, to ma OSIEM nóg! AAAAAAAA. Zatrzasnąłem drzwi, zaryglowałem, i postanowiłem dać szansę innym, aby sprawdzili, czy robal dalej koczuje w łazience. Później, po dokładnym zaryglowaniu zsypu na śmieci, odwiedziny karaluchów i innych potworków się na szczęście skończyły. Zostały tylko przyjazne jaszczurki. Wszystko toczyło się gładko. Prawda, jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że toczyło się po równi pochylej, ale ogólnie było naprawdę nieźle.
Do tematu jeszcze wrócimy, Na razie mam nadzieję że nie zniechęciłem was opisem miejscowej fauny ;]
Kilka zdjęć, niestety niskiej jakości, bo robione wieczorem. Wygląda bardziej ponuro niż w rzeczywistości, ale innych nie mam i już mieć nie będę.


Oraz pralka - starszy, ale dawniej bardzo popularny model, i ciągle jeszcze na chodzie. Wieźliśmy ją z Santiago na imitacji pojazdu zwanej tempo (skrzyżowanie rikszy z vanem dostawczym) przez pół miasta. Ja miałem lepsze miejsce, bo zamiast siedzieć z kierowcą w ciasnym wnętrzu wylegiwałem się 'na pace'. Razem z transportem zapłaciliśmy 1500 rs (trochę ponad 30$).

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz