Cóż by tu rzec o życiu nocnym w Bombaju? Oficjalnie są tu najlepsze kluby i dyskoteki w całych Indiach, a Bombaj to miasto, które nie śpi. Właściwie jest to prawda. Szczególnie z tego powodu, że w innych miastach (nie wspominając już oczywiście o terenach wiejskich) nocne imprezy są rzadkie, a w takich ostojach tradycjonalizmu jak Chennai (dawniej Madras) występują z częstotliwością opadów śniegu na Saharze. Z opowieści jednego z praktykantów, właśnie w Chennai ludzie (pewnie w większości obcokrajowcy) wyjeżdżają na nocne 'party' za miasto.Z dalszej części historyjki dowiedziałem się, że do jednej takiej biby dołączyła policja, która była tak miła, że ugościła imprezowiczów na noc w celach (raczej bez możliwości odmowy).
Ale wróćmy do Bombaju - faktycznie jest tu trochę klubów. Jest też trochę minusów. Po pierwsze, żeby się wybrać gdzieś na imprezę, trzeba wyjechać z godzinę lub dwie wcześniej. Jak sobie przypomnę że na studiach miałem dyskotekę zaraz pod akademikiem (no dobra, to bylo "Studio", ale zawsze coś) ... Potem pojawia się problem znalezienia lokalu - w tak dużym mieście taksówkarze i riksiarze zupełnie nie wiedzą, gdzie co jest, więc po drodze często zatrzymujemy się i pytamy o drogę przechodniów. Na przykład - znaleźliśmy jeden taki lokal (otwarty 24 godziny na dobę), do którego wejście wygląda jak najbiedniejszy slums. W związku z wszystkimi opóźnieniami, zanim się wszyscy znajomi zbiorą w jednym miejscu, jest już północ. I właściwie dobrze, bo dopiero wtedy się impreza zaczyna rozkręcać. Nic dziwnego, że spóźnienie się na 'party' jest w modzie. Większość lokali zamykana jest około 3, choć zdarza się, że mista dj przestaje grać już np. o 2. Muzyka nie jest zbyt różnorodna. Właściwie to leci tylko i wyłącznie mix transu i house, a R&B jest absolutnym szczytem melodii i śpiewu. Wszyscy (za wyjątkiem Ahmada) najbardziej narzekają na ceny alkoholu. małe piwo płaci się od 150 do 300 RS (plus podatek 12 %). Dużego piwa..hmm nie ma. Istnieją butelki 330 ml i 650 ml, a standardowe 0.5 mozna znaleźć tylko w puszce w sklepie. Niektóre nocne lokale nie nadają się zbytnio na imprezownie - są raczej połączeniem baru z restauracją z lekkim dodatkiem parkietu i głośną muzą. Mam wrażenie, że mnóstwo osób przychodzi tu tylko, żeby się lansować - w stylu "jaką sobie to ładną bluzeczke i butki kupiłam". Aha, po imprezie jeszcze trzeba do domu, i to zazwyczaj taryfą nocną.
Ohho, ale mi się minusów uzbierało :) no ale nie jest tak źle, są miejsca, gdzie można sie rozerwać. Zdecydowanie Indie nie są rajem (właściwie nawet od czyśćca trochę brakuje) dla imprezowiczów, ale da się przeżyć.
Jeśli chodzi o piwo - lokalnym i najpopularniejszym jest Kingfisher (tak samo jak linie lotnicze). Początkowo jest zabójcze - choćbyśmy ne wiem jak dużo wypili, nie odczuwamy niczego, a z drugiej strony choćbyśmy nie wiem jak mało wypili to i tak mamy kaca następnego dnia. Okazuje się, że musimy się po prostu przyzwyczaić - po kilku miesiącach w Indiach Kingfisher staje się bardziej akceptowalny przez organizm. Na szczęście jest też Budweiser, Fosters i Carlsberg, a w sklepie alkoholowym można łatwo dostać Okocim Palone. Przy czym palone jest... jasne jak rozwodniona oranżada. Może traci kolor w czasie długiej drogi z Polski? A może po prostu z kraju przysyłają tylko plakietki. A właściwie nie, raczej drukują na miejscu...
Jeśli chodzi o wódkę, to jest koszmarnie droga, z importu, i to jeszcze nienajlepsza (chyba z 1000 RS za butelkę). Hindusi chyba nie robią wódki, i dobrze, bo pewnie w porównaniu z nią nasze jabole byłyby poematem smaku.
Dobra, kilka zdjęć na koniec nudnego referatu. Te ciemne są z urodzin jednego Brazylijczyka na 25 piętrze budynku w centrum. Pozostałe są z grilla - znowu "wina" Brazylijczyków (moich współlokatorów)- znaleźli w Bombaju miejsce, gdzie można kupić wołowinę. Więc wzięli 6 kg i postanowili urządzić imprezę w mieszkaniu koleżanki, która ma balkon. Jednakże niedługo po rozpaleniu prowizorycznego grilla pojawił się przedstawiciel lokalnej społeczności nakazujący zgaszenie ognia (faktycznie dymu było tyle, jakby ktoś wysadził pół osiedla) i żądający 2000 RS mandatu. Na to pierwsze się zgodziliśmy - ostatecznie zjedliśmy wołowinę z patelni z przypalonym ryżem, i to w niewielkich ilościach, po zebrało się z 40 osób (część się sama zaprosiła). Ach, i było mnóstwo Polaków, cała inwazja.