sobota, 3 października 2009

Mnisi i tygrysy

Pamiętacie może, jak w jednym z postów pisałem, że przejeżdżałem przez taki park, że jakby włożyć rękę w gęstwinę to można by wyciągnąć tygrysa? Otóż miałem rację! No, nie dosłownie - nie znaczy to, że pasiasty zwierzak połknął moją dłoń i siedzi teraz ze mną w pokoju zmuszając mnie do pisania jedną ręką.





Park narodowy Sanjay Ghandi (bo o nim właśnie mowa) rozciąga się na powierzchni 104 km2 i jest otoczony przez Bombaj, przez co szczyci się mianem największego parku miejskiego na świecie. W pewnym sensie miasto nie tylko otacza park, ale jest też w środku - od czasu do czasu wzdłóż drogi znajdują się małe skupiska slumsów. Jednakże nie zmienia to faktu, że w odróżnieniu od reszty metropolii jest tu właściwie pusto i przez chwilę, pomiędzy jednym a drugim przejazdem motoru, jestesmy tu sami, szególnie poza weekendem. Oczywiście możemy się zagłębić w gąszcz i zupełnie uciec od cywilizacji, ale zdjęcia w muzeum i tablice zamieszczone na skraju drogi - ukazujące różnorodne pająki, owady, żmije, kobry i inne rozrywkowe zwierzaczki - skutecznie do tego zniechęcają i sprawiają, że środek asfaltu nagle wydaje się całkiem przyjemnym miejscem.




Zaczynając od początku - aby dostać się do parku, najlepiej dojechać pociągniem na stację Borivali (wymawianą jakoś takoś - "brivli"), a następnie przejść z 200 metrów do głównej bramy. Dalej mozna wstąpić do 2 małych muzeów, z których jedno opisuje ogólnie przyrodę Indii, a drugie poświęcone jest tygrysom i ich ochronie. Spod tego drugiego startuje safari - 20-sto minutowy przejazd okratowanym autobusem przez tereny wydzielone dla lwów i tygrysów. Obszar ten oczywiście oddzielony jest siatką, a bramy wjazdowe wyglądają jak te w Jurrasic Parku. Wszystko to ma chronić ludzi przed zwierzętami. Hmmm... chyba jednak na odwrót... W każdym razie po jednej stronie są kwiożercze, okrutne i nienasycone zabijaniem bestie, a z drugiej wielkie kociaki.




W głębi parku znajdują się jaskinie Kanheri. Zobaczyć tam możemy wydrążone w skale buddyjskie światynie i pomieszczenia dla mnichów, którzy od I wieku bc do IX wieku naszej ery przybywali róznych zakątków swiata, aby tutaj mieszkać, studiować i medytować. Jaskinie zostały opuszczone w wyniku ekspansji (a właściwie powrotu) hinduizmu w te rejony. Chociaż zastanawiam się, czy nie przyłożyły do tego łapy tygrysy, jeszcze wtedy nieogrodzone...
Do jaskiń prowadzi 7-kilometrowa asfaltowa droga. Warto się nią wybrać na miły, popołudniowy spacer dla odpoczynku od tłumów, przy czym nalezy się zaopatrzyć w butelkę wody i trzeba się liczyć z tym, że będziemy zmęczeni i spoceni jak dzikie ś... no, nie będziemy wygladali okazale.








Główna świątynia miała niezłą akustykę



Innego rodzaju atrakcją był przyjazd cieżarówki Pepsi. Atrakcją szczególnie dla stada małp, które podjeło próbę uprowadzenia samochodu..




Dużo krótsza droga prowadzi do monumentu poświęconego Mahatmie Gandhiemu. Żeby wejść do środka, gdzie kompletnie nic nie ma, musimy zdjąć buty.



1 komentarz:

  1. Co tu dużo mówić - pięknie.
    I nic na pewno Cię mnie zezarło??

    OdpowiedzUsuń