Na Goa znajduje się wiele plaży - jedne są bardziej popularne, inne bardziej dzikie. My wybraliśmy Palolem, jedną z najbardziej wysuniętych na południe miejsc, w związku z tym, że powinna to być obecnie jedna z najlepszych okazji na Goa. Poleca ją nawet przewodnik Lonley Planet. Warto zauważyć, że miejsca polecane przez popularne przewodniki jako piękne i mało uczęszczane szybko przestają być takie urokliwe, gdyż wszyscy żądni wrażeń i uważający się za sprytnych turyści udają się szczególnie tłumnie właśnie tam.
Niewątpliwie Palolem to plaża typowo pocztówkowa - złocisty piasek, palmy pochylające się nad brzegiem, zachód słońca nad bezludną wyspą i fale łagodnie wysypujące się na brzeg. Jak kiedyś pisałem, na brzeg wysypują się także stada krów i psów.
Ekipa:
Ahmad (Jordania), Ja, Adriana (Polska), Nicolas, Rafael (Brazylia), Arjun (Indie), Kathia, Marina (Rosja), Daniel (Nigeria), Huan (Kolumbia), Martina (Słowacja), Manuel (Argentyna)
Zakwaterowanie:
Przez pierwsze kilka dni, ponieważ było nas 12 osób i chcieliśmy mieszkać w jednym miejscu wynajęliśmy bungalowy zaraz przy plaży*. Warunki trochę spartańskie... chociaż karaluchy nie narzekały. Cena: 500 RS za pokój 2, lub 3 osobowy (po dołorzeniu materaca). Właściwie większość pokoi do wynajęcia jest 2-osobowa, ale w większości za dodatkowe 100 RS albo za darmo można dostać materac ektra.
*Przy plaży - niby do brzegu były 2 minuty, ale ponieważ zawsze szliśmy do centrum (jeśli to można tak nazwać), to tak naprawdę do 'naszej dobrej' plaży mieliśmy z 10 minut. Przy okazji porada - warto się zorientować dokładnie gdzie się mieszka, żeby wracając z imprezki wieczorem trafić do domu, a nie jak ja i Kathia błądzić z godzinę po pustej i ciemnej plaży potykając się o palmy i natykając się na dziwnych tubylców. Dobrze że mielimy telefon i że Manuel w końcu po nas wyszedł...
Kiedy większość osób wyjechała (z powrotem do roboty), i zostałem tylko ja, Ahmad (wtedy jeszcze bez pracy, ach..) i Adriana (na urlopie), to zmieniliśmy lokum na 4 osobowy apartamencik w budynku na centralnej ulicy (proszę sobie za dużo nie wyobrażać, słowo 'centralny' ma w tej historyjce znaczenie raczej geograficzne niż 'miastowe'). Mieliśmy telewizor, klimę, balkon i nawet niezłą łazienkę (o czym w bungalowie się nawet nie śniło). Za 700 RS, czyli taniej za wyższy standard.
Plaża - wiadomo o co biega - kąpiel w morzu, opalanie się na słońcu, czytanie książki, słuchanie muzyki, przypalanie się na słońcu, szukanie kremu do opalania, odpoczynek od skwaru w barze zaopatrzonym hojnie w zimne piwo, gra w piłkę nożną i siatkówkę, przekąska lub obiad, przechadzka w stronę wysepki w celu podziwiania siedliska krabów (które właściwie miały zdecydowanie większą metropolię niż lokalne miasteczko).
Wieczór - impreza, no bo jak inaczej. Właściwie był tylko jeden klub, w którym można było potańczyć przy standardowej muzyce, czyli house i technomixie, ale to wystarczało. Jeśli chodzi o bary i restauracje, wybór był dużo większy - od zwykłych potraw Indyjskich (buriani z kurczakiem), przez owoce morza (kelner może zaprezentować na tacy ledwo co złowione ryby i homary), po steki i kuchnię włoską. Ceny są przyzwoite, za wyjątkiem owych żyjątek wodnych, które, biorąc pod uwagę pieniądze, muszą należeć do zagrożonych gatunków. W stosunku do Bombaju piwo jest wyjątkowo tanie, w restauracyjce za małą butelkę płaci się 30-40 RS.
Najlepszą imprezą były najpewniej urodziny Nicolasa, kiedy urządziliśmy sobie zabawę na plaży. Lata temu imprezy plażowe były częste, duże i bardzo popularne. Niestety, po różnych przygodach różnych turystów (szczególnie turystek) nie są już organizowane.
Najlepszą imprezą były najpewniej urodziny Nicolasa, kiedy urządziliśmy sobie zabawę na plaży. Lata temu imprezy plażowe były częste, duże i bardzo popularne. Niestety, po różnych przygodach różnych turystów (szczególnie turystek) nie są już organizowane.
Co jeszcze... komary.. są. Siedzimy sobie w barze popijając rum z colą i słuchając muzyczki. Przylatuje krwiopijca i siada sobie jak gdyby nigdy nic na naszej ręce. My, z nieukrywaną satysfakcją, ładujemy w gada z całej siły drugą ręką... i nagle do naszej świadomości dociera zaginiona myśl, że właśnie troszku się spaliliśmy po całym dniu na plaży. Już tylko słyszymy, jak przez lokal przetacza się nasze UUUUUUUUUAAAAAAAAAAAAAAAAHHHHHHHH!!!!.................
Goa powróci w "Easy Rider"!
he he he ... pomyslec co to kodowanie w Javie robi z czlowiekiem... a pamietam Adamka jako zamknietego w sobie abstynenta:D a teraz? nic tylko ciagle alkoholowe imprezy na plazy:D
OdpowiedzUsuńno sharks nor jelly fish?
OdpowiedzUsuńświetny wpis - zdjęcia jeszcze lepsze - jeszcze lepsza impreza ;] pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSharks on da plate. Jelly fish, if any, were too shy (or too wise) to show up
OdpowiedzUsuń