środa, 25 listopada 2009

Pozdrowienia z Palolem

Na Goa znajduje się wiele plaży - jedne są bardziej popularne, inne bardziej dzikie. My wybraliśmy Palolem, jedną z najbardziej wysuniętych na południe miejsc, w związku z tym, że powinna to być obecnie jedna z najlepszych okazji na Goa. Poleca ją nawet przewodnik Lonley Planet. Warto zauważyć, że miejsca polecane przez popularne przewodniki jako piękne i mało uczęszczane szybko przestają być takie urokliwe, gdyż wszyscy żądni wrażeń i uważający się za sprytnych turyści udają się szczególnie tłumnie właśnie tam.

Niewątpliwie Palolem to plaża typowo pocztówkowa - złocisty piasek, palmy pochylające się nad brzegiem, zachód słońca nad bezludną wyspą i fale łagodnie wysypujące się na brzeg. Jak kiedyś pisałem, na brzeg wysypują się także stada krów i psów.

Ekipa:
Ahmad (Jordania), Ja, Adriana (Polska), Nicolas, Rafael (Brazylia), Arjun (Indie), Kathia, Marina (Rosja), Daniel (Nigeria), Huan (Kolumbia), Martina (Słowacja), Manuel (Argentyna)

Zakwaterowanie:
Przez pierwsze kilka dni, ponieważ było nas 12 osób i chcieliśmy mieszkać w jednym miejscu wynajęliśmy bungalowy zaraz przy plaży*. Warunki trochę spartańskie... chociaż karaluchy nie narzekały. Cena: 500 RS za pokój 2, lub 3 osobowy (po dołorzeniu materaca). Właściwie większość pokoi do wynajęcia jest 2-osobowa, ale w większości za dodatkowe 100 RS albo za darmo można dostać materac ektra.
*Przy plaży - niby do brzegu były 2 minuty, ale ponieważ zawsze szliśmy do centrum (jeśli to można tak nazwać), to tak naprawdę do 'naszej dobrej' plaży mieliśmy z 10 minut. Przy okazji porada - warto się zorientować dokładnie gdzie się mieszka, żeby wracając z imprezki wieczorem trafić do domu, a nie jak ja i Kathia błądzić z godzinę po pustej i ciemnej plaży potykając się o palmy i natykając się na dziwnych tubylców. Dobrze że mielimy telefon i że Manuel w końcu po nas wyszedł...

Kiedy większość osób wyjechała (z powrotem do roboty), i zostałem tylko ja, Ahmad (wtedy jeszcze bez pracy, ach..) i Adriana (na urlopie), to zmieniliśmy lokum na 4 osobowy apartamencik w budynku na centralnej ulicy (proszę sobie za dużo nie wyobrażać, słowo 'centralny' ma w tej historyjce znaczenie raczej geograficzne niż 'miastowe'). Mieliśmy telewizor, klimę, balkon i nawet niezłą łazienkę (o czym w bungalowie się nawet nie śniło). Za 700 RS, czyli taniej za wyższy standard.

Plaża - wiadomo o co biega - kąpiel w morzu, opalanie się na słońcu, czytanie książki, słuchanie muzyki, przypalanie się na słońcu, szukanie kremu do opalania, odpoczynek od skwaru w barze zaopatrzonym hojnie w zimne piwo, gra w piłkę nożną i siatkówkę, przekąska lub obiad, przechadzka w stronę wysepki w celu podziwiania siedliska krabów (które właściwie miały zdecydowanie większą metropolię niż lokalne miasteczko).

Wieczór - impreza, no bo jak inaczej. Właściwie był tylko jeden klub, w którym można było potańczyć przy standardowej muzyce, czyli house i technomixie, ale to wystarczało. Jeśli chodzi o bary i restauracje, wybór był dużo większy - od zwykłych potraw Indyjskich (buriani z kurczakiem), przez owoce morza (kelner może zaprezentować na tacy ledwo co złowione ryby i homary), po steki i kuchnię włoską. Ceny są przyzwoite, za wyjątkiem owych żyjątek wodnych, które, biorąc pod uwagę pieniądze, muszą należeć do zagrożonych gatunków. W stosunku do Bombaju piwo jest wyjątkowo tanie, w restauracyjce za małą butelkę płaci się 30-40 RS.
Najlepszą imprezą były najpewniej urodziny Nicolasa, kiedy urządziliśmy sobie zabawę na plaży. Lata temu imprezy plażowe były częste, duże i bardzo popularne. Niestety, po różnych przygodach różnych turystów (szczególnie turystek) nie są już organizowane. 

Co jeszcze... komary.. są. Siedzimy sobie w barze popijając rum z colą i słuchając muzyczki. Przylatuje krwiopijca i siada sobie jak gdyby nigdy nic na naszej ręce. My, z nieukrywaną satysfakcją, ładujemy w gada z całej siły drugą ręką... i nagle do naszej świadomości dociera zaginiona myśl, że właśnie troszku się spaliliśmy po całym dniu na plaży. Już tylko słyszymy, jak przez lokal przetacza się nasze UUUUUUUUUAAAAAAAAAAAAAAAAHHHHHHHH!!!!.................




 

















































































 Goa powróci w "Easy Rider"!

4 komentarze:

  1. he he he ... pomyslec co to kodowanie w Javie robi z czlowiekiem... a pamietam Adamka jako zamknietego w sobie abstynenta:D a teraz? nic tylko ciagle alkoholowe imprezy na plazy:D

    OdpowiedzUsuń
  2. no sharks nor jelly fish?

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny wpis - zdjęcia jeszcze lepsze - jeszcze lepsza impreza ;] pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Sharks on da plate. Jelly fish, if any, were too shy (or too wise) to show up

    OdpowiedzUsuń