niedziela, 3 października 2010

Biryani conference

Opowieść o perłach, ryżu w przyprawach i międzynarodowej konferencji.

Głównym bohaterem historyjki jest Hyderabad, miasto położone w centralnej części Dekanu, szóste co do wielkości w Indiach. Nie bez powodu nazywane jest miastem pereł - sklepy oferujące owe (czasem prawdziwe) cudeńka wychylają głowę zza każdego rogu. Skąd małżowe kamienie szlachetne w mieście oddalonym ponad 400 kilometrów od morza? Dobre pytanie, jak ktoś się doczyta, to niech napisze. A skoro o czytaniu już mowa, to warto pewnie się i zapoznać z historią Hyderabadu, szczególnie z rozdziałem rozgrywającym się zaraz po osiągnięciu przez Indie niepodległości w 1947. Dawne królestwo Hazam (ze stolicą w Hyderabadzie) było zamieszkiwane głównie przez Muzułmanów, wobec czego było bliższe przyłączeniu się do Pakistanu albo w alternatywnej wersji mogło zostać niepodległym krajem. Było to ze względów strategicznych całkowicie niedopuszczalne dla Indii, które rozwiązały problem militarnie, przy użyciu regularnej armii.

Znacznie weselej przedstawia się strona kulinarna miasta. Hyderabad w tym zakresie słynie przede wszystkim z najlepszego w Indiach Biryani - jest to danie złożone z ryżu, specjalnej mieszanki przypraw i w zależności od wersji: z mięsa (kurczak albo baranina, bo co by innego), jajek albo warzyw. Buryani można znaleźć właściwie w każdej restauracji na subkontynencie, a popularnością cieszy się także w Azji południowo-wschodniej i krajach arabskich. Muszę jednak przyznać, że tak naprawdę bardziej smakował mi inny specjał, haleem. Ta gęsta potrawa, robiona ze zboża, soczewicy, mięsa (zazwyczaj baraniny) i oczywiście przypraw, wygląda niezbyt przekonująco na pierwszy rzut oka. W dość podłej restauracji, jaką udało nam się znaleźć, odniosłem wrażenie, że dostałem zmielonego szczura w tłuszczu. Jednakże danie smakowało wyśmienicie i kwalifikuje się do miana jednego z najlepszych, na jakie tutaj trafiłem.

Głównym celem mojej podróży do Hyderabadu nie była jednak turystyka, przynajmniej oficjalnie. Właśnie w tym mieście odbywała się Międzynarodowa Konferencja AIESEC 2010. Na to wielkie wydarzenie przyyjechało 600 osób ze 130 krajów - same szychy i najważniejsi członkowie największej na świecie organizacji studenckiej. Celem, oprócz rozwoju zdolności kierowniczych i zwyczajowego podboju wszechświata (przynajmniej tego lokalnego), było określenie wizji AIESECu na następne pięć lat. Ja i wielu moich znajomych praktykantów pojawiło się tam jako reprezentanci TCS, globalnego partnera AIESEC. Poza małą prezentacją 'naszej' firmy i wieczorowymi imprezami nie byliśmy właściwie częścią całej tej konferencji. Och, chociaż wzięliśmy udział w warsztatach w Indyjskiej Szkole Biznesu, będącej jedną z najlepszych szkół biznesowych na świecie (12 według rankingu Financial Times). Zajęcia były niewątpliwie ciekawe, choć rezultat pracy uczestników był przez niektórych moich kompanów określony jako nic nadzwyczajnego, z czym mógłbym się zgodzić. Chociaż z drugiej strony nie znam wszystkich faktów, więc nie będę się określał, bo żaden ze mnie specjalista.




Na zwiedzanie miasta wybrałem się z kolegą z Indonezji, Andre. Od niego mam też wszystkie zamieszczone tu zdjęcia, jako że mój aparat w gruncie rzeczy osiągnął cyfrową nirwanę i koszt przywrócenia go do używalności jest większy niż jego wartość.

Stare miasto, z dominującym meczetem Charminar:





Jezioro Hussain Sagar ze statuą Buddy:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz