Varanasi (Benares). Słynne, święte miejsce Hinduizmu, gdzie według legendy spalono zwłoki matki Krishny. Wzdłuż Gangesu gęsto usiane są Ghaty, a za nimi rozciąga się labirynt wąskich, brudnych uliczek. W guest hossie na jednej z nich znajduję nocleg, całkiem blisko najbardziej niezwykłego ghatu Manikarnika – to tutaj pali się zmarłych. Zwłoki przywożone są z Całych Indii. Niektórzy starzy ludzie przybywają tu jeszcze za życia, aby w biedzie oczekiwać śmierci i zebrać jakiekolwiek pieniądze na kremację. A nie jest to takie tanie dla żebraków – do spalenia jednej osoby, co trwa 3 godziny, potrzeba 300 kilogramów drewna. Najtańsze można dostać po 7 RS za kg, lepsze/bardziej święte kosztuje 200, 300 a nawet 1000 RS. Dziennie pali się 50-100 ciał. Ogień bierze się z utrzymywanego bez przerwy już od trzech i pół tysiąca lat (tak mówią) paleniska Sziwy. Do tego Ghatu wstęp mają tylko mężczyźni (i zagraniczne turystki), jako że ponoć kobiety mają zwyczaj rzucać się na stosy pogrzebowe swoich bliskich. Świętych mężów, dzieci do lat bodajże 15, ciężarnych kobiet i zwierząt się nie pali, ponieważ ich ciała uznaje się za czyste. Zamiast tego obciąża się je kamieniami i bezpośrednio wrzuca do Gangesu.
Wieczorem odbywa się Pooja - hinduski obrzęd religijny, w czasie którego składane są bóstwom ofiary. Łatwo można natknąć się na te ceremoniały, spacerując wzdłuż brzegu. Jeszcze łatwiej natknąć się na wszelkiego rodzaju naciągaczy. Masaż za 10 RS kosztuje nagle 400, świeczka za 5 RS, którą puszcza się w intencji bliskich na wody Gangesu, w cenie 100. Oraz wszelakie dragi. Tak na oko 12-letni chłopczyk zaoferował mi dłuższą listę narkotyków niż słyszałem na Goa, w Udiapurze i Bangkoku razem wziętych.
Wieczorem odbywa się Pooja - hinduski obrzęd religijny, w czasie którego składane są bóstwom ofiary. Łatwo można natknąć się na te ceremoniały, spacerując wzdłuż brzegu. Jeszcze łatwiej natknąć się na wszelkiego rodzaju naciągaczy. Masaż za 10 RS kosztuje nagle 400, świeczka za 5 RS, którą puszcza się w intencji bliskich na wody Gangesu, w cenie 100. Oraz wszelakie dragi. Tak na oko 12-letni chłopczyk zaoferował mi dłuższą listę narkotyków niż słyszałem na Goa, w Udiapurze i Bangkoku razem wziętych.
Tak, Indie zą krajem naciągaczy, we wszystkich możliwych profesjach, od najczęściej spotykanego oszukiwania w transporcie (pozdrawiam panów rikszarzy) przez kamienie szlachetne po kupno właściwie czegokolwiek. Nawet koleś przy małej budce z lodami może nas skasować dwudziestokrotnie więcej niż swojego rodaka*. Jest to strasznie denerwujące i irytujące (aż chce się tu użyć dużo mocniejszych słów). Ale nie można pozwolić, aby to wzięło nad nami górę. Tak samo jak cały ten wszędobylski bród, smród i hałas. Jeśli już uda nam się przedrzeć przez to wszystko, to najpewniej uda mam się odkryć niesamowite Indie i spotkać naprawdę przyjaznych ludzi, którzy chcą, żebyśmy się tutaj dobrze czuli. W końcu Indianie także mają popularne powiedzenie/przysłowie podobne do naszego „Gość w dom, Bóg w dom”. Z takimi osobami wdamy się w długie dyskusje na różnorakie tematy i poznamy odmienne punkty widzenia. Warto spróbować - zamiast tylko zalewać się krwią z nerwów.
*Aż mi się śmiech wciska na twarz, gdy widzę turystów dosłownie uciekających przed Hindusami próbującymi wcisnąć im na przykład rejs łódką – a potem sam odchodzę szybkim krokiem zanim mnie zauważą :D
Ze wschodem słońca wybieram się na przechadzkę wzdłuż Ghatów, przed którymi ludzie myją się w tej samej wodzie, do której wrzucane są prochy i zwłoki. Od razu nasz wzrok gubi się w bogactwie kolorów - i właśnie słowo "kolorowy" najlepiej oddaje specyfikę Indii, jeśli ktoś chciałby określić ten kraj jednym słowem. Odnieść to można nie tylko do strojów, budowli czy wizualnych obiektów, ale także życia w ogóle. Może być ciężkie, denerwujące, rozczarowujące, ciekawe, przyjemne, zwykłe.. ale właściwie zawsze kolorowe.
Kontynuując spacerek, po następnych 5 kilometrach, przez pontonowy most, docieram do fortu w Ramnagar. Muzeum wewnątrz jest małe i zaniedbane, z rozsypującymi się eksponatami, ale 5-kilowy zdobiony miecz i kilka ładnie rzeźbionych figurek może się podobać.
Południe spędzam w oddalonej od Varanasi o 14 kilometrów miejscowości Sarnach, będącej jednym z 4 najświętszych miejsc Buddyzmu. To tu książę Siddhartha doznał oświecenia i wygłosił swoje pierwsze kazanie pięciu uczniom.
Na miejscu znajduje się muzeum archeologiczne z wartym wspomnienia zwieńczeniem kolumny króla Ashoki, przedstawiającym 4 wypolerowane, błyszczące lwy. Obecnie jest to symbol Indii. Poniżej zdjęcie z jednej z pobliskich świątyń, przedstawiające owo zwieńczenie kolumny (oryginałowi w muzeum nie można robić zdjęć).
Oprócz tego zobaczyć można tu ruiny klasztoru i sporej wielkości stupę. W cieniu kępki drzew można spotkać buddyjskich mnichów, którzy z chęcią (a właściwie to jest ich zadaniem) będą opowiadać o swojej religii. W okolicy znajdują się ponadto świątynie krajów, które tradycyjnie kojarzone są z Buddyzmem – Chiny, Japonia, Tybet (ze standardowym wołaniem o wolność i wymienianiem zbrodni dokonywanych przez rząd w Pekinie), Birma i Tajlandia. W jednej z pozostałych świątyń prowadzone jest ciekawe, choć niestety zaniedbane minizoo z ptakami (jest nasz bociek i symbol stanu Uttar Pradesh), aligatorami i sarenką.
A na koniec zdjęcie obrazujące radosne dzieci dojeżdżające do szkoły.
Z Varanasi pociąg zabierze mnie do Delhi, skąd wsiądę do samolotu lecącego z 2 tysiące kilometrów na południe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz