Miejsca kultu w tym południowym stanie Indii są bardzo unikatowe. Od razu rzucają się w oczy bramy wejściowe, zorientowane na cztery główne strony świata. Owe konstrukcje pną się wysoko do góry, czasem na kilkadziesiąt metrów, i są bajecznie ozdobione kolorowymi zwierzętami, bóstwami, demonami i postaciami z mitologii. Rzeźby są upakowane tak gęsto, że jakby żywcem odzwierciedlają kolorowy tłum na ulicach. A przed główną świątynią takich bram może być z każdej strony nawet 3 i więcej. Za nimi dopiero znajduje się centralny obiekt (lub cały zespół budowli), zazwyczaj niski, ale za to zajmujący dużą powierzchnię. Kolejnym dość często spotykanym elementem są sale wypełnione kamiennymi filarami – Komnaty Mnóstwa Kolumn (zazwyczaj Tysiąca Kolumn). W jednym kompleksie znajduje się czasem po kilka świątyń, do których wstęp mają jednak tylko wyznawcy Hinduizmu. Na zewnątrz za to wszyscy mogą dostać znaczek na czoło, czy to popiołem, czy farbą, oczywiście za opłatą. Cóż, pieniądz zawsze dobrze trzyma się religii.
Pierwszym miejscem, gdzie zobaczyłem owe świątynie z prawdziwego zdarzenia było Trichy (właściwie Tiruchirappalli). Wcześniej jednak wspiąłem się na Rock Fort, wzgórze położone w centrum starego miasta. W około przyczaiły się tematycznie ułożone stargany – cała ulica cebuli, następna kapusty, i tak dalej. Mimo pozytywnych opinii zabudowany świątyniami (dwiema) pagórek nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia, jak zapowiadał rikszarz, chociaż zaoferował widok na drugą stronę rzeki, gdzie w oddali dostrzec można wyraźnie dominującą na okolicą bramę świątyni Ranganathaswamy.
A oto i sama świątynia:
Niedaleko leży kolejne cudeńko, świątynia Jambukeshwara.
Nocleg w Trichy znalazłem na dachu jakiegoś domku w małym pokoiku. Właściciel, dawniej rikszarz, przerzucił się na hotelarstwo. Na razie ma dwa skromne (bardzo skromne) pokoiki, ale jego celem jest trafic do przewodnika Lonley Planet – a wtedy wszyscy turyści chmarą zwalą się do jego hotelu. Cóż, eee… powodzenia.
W Madurai spędziłem popołudnie w rozległej i spektakularnej świątyni Sri Meenakshi.
Muzeum tysiąca filarów wewnątrz świątyni – nazwa nie jest zmyłką, tak na oko się zgadzało: kwadrat 30x30 kolumn + kilka u wejścia.
Pierwszym miejscem, gdzie zobaczyłem owe świątynie z prawdziwego zdarzenia było Trichy (właściwie Tiruchirappalli). Wcześniej jednak wspiąłem się na Rock Fort, wzgórze położone w centrum starego miasta. W około przyczaiły się tematycznie ułożone stargany – cała ulica cebuli, następna kapusty, i tak dalej. Mimo pozytywnych opinii zabudowany świątyniami (dwiema) pagórek nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia, jak zapowiadał rikszarz, chociaż zaoferował widok na drugą stronę rzeki, gdzie w oddali dostrzec można wyraźnie dominującą na okolicą bramę świątyni Ranganathaswamy.
A oto i sama świątynia:
Niedaleko leży kolejne cudeńko, świątynia Jambukeshwara.
Nocleg w Trichy znalazłem na dachu jakiegoś domku w małym pokoiku. Właściciel, dawniej rikszarz, przerzucił się na hotelarstwo. Na razie ma dwa skromne (bardzo skromne) pokoiki, ale jego celem jest trafic do przewodnika Lonley Planet – a wtedy wszyscy turyści chmarą zwalą się do jego hotelu. Cóż, eee… powodzenia.
W Madurai spędziłem popołudnie w rozległej i spektakularnej świątyni Sri Meenakshi.
Muzeum tysiąca filarów wewnątrz świątyni – nazwa nie jest zmyłką, tak na oko się zgadzało: kwadrat 30x30 kolumn + kilka u wejścia.
Ważny element krajobrazu sakralnego - SŁOŃ. Każda szanująca się świątynia musi mieć to zwierzę w celach błogosławieństwa. Proces ten przebiega następująco - gdy wierny zapłaci opiekunowi, (ech, znaczy złoży ofiarę..) to podopieczny słoń położy trąbę na wiernym (co pewnie ma przynieść szczęście). Lepiej wytresowane wielkouchy potrafią trąbą same wziąć podane pieniądze i wręczyć je swojemu opiekunowi. Warto zauważyć, że częstym imieniem dla takiego słonia jest Lakshmi (hinduska bogini od pieniędzy).
A na koniec jeszcze zbliżenie na słup energetyczny wtapiający się w tło pobliskiej świątyni. Ktoś się podejmuje rozsupłania?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz